W rzeczy samej tylko 14 proc. z uzyskanych ze sprzedaży 2,24 mld zł pochodzi z zamiany wygasających obligacji na nowe papiery. Tylko raz w tym roku udział operacji zamiany był niższy – było to w kwietniu (6,4 proc.), gdy zapowiedź obniżenia kuponów od maja wywindowała miesięczną sprzedaż obligacji skarbowych do 5,4 mld zł – absolutnego rekordu. Obligacje oszczędnościowe Skarbu Państwa ponownie przyciągają więc nowe środki, tegoroczna sprzedaż przekracza już 21 mld zł i jest o 77 proc. wyższa niż o tej samej porze ub.r. Przyczyna jest prosta do wytłumaczenia – bliskie zera oprocentowanie lokat bankowych sprawia, że posiadacze gotówki decydują się na zakup choćby trzymiesięcznych papierów dających 0,5 proc. (a więc oprocentowanie grubo poniżej nawet tej przewidywanej przez NBP inflacji), zachowując przy tym płynność, bo okres inwestycji nie jest długi. Odważniejsi nabywcy stawiają na papiery indeksowane inflacją (49-proc. udział w sprzedaży we wrześniu i prawie 53-proc., licząc od początku roku), ale w tym wypadku okres inwestycji jest dłuższy (cztery i dziesięć lat). Co ciekawe, powrót pandemii na znacznie większą skalę nie wywołał większej reakcji na rynku wtórnym – wyjąwszy opisane wyżej banki spółdzielcze, ceny obligacji na Catalyst trzymają się blisko 100 proc. Obserwując silną reakcję indeksów giełdowych, można uznać, że choć inwestorzy obawiają się spadku zysków, nie boją się o wypłacalność emitentów, a środkiem uśmierzającym te obawy jest właśnie bliskie zera oprocentowanie depozytów bankowych. Rynek pierwotny nie ma zbyt wielu ofert dla inwestorów indywidualnych (aktualnie trwają zapisy w trzech małych emisjach publicznych), barierą jest długi okres procedowania prospektów emisyjnych.