Dodatkowo straty z wyceny ponoszą posiadacze obligacji, czyli fundusze lub inwestorzy indywidualni, o ile papiery te są notowane na giełdzie i spełniają określone warunki.
A czy istnieją sposoby zarabiania na niekorzystnym dla ogółu trendzie? Inwestorzy indywidualni praktycznie nie mają dostępu do kontraktów IRS (kontraktów na stopę procentową), nie mogą też sprzedawać obligacji skarbowych „na krótko". Stąd zwykle propozycje, na które trafiają, jeśli chcą ochronić środki przed skutkami inflacji, mają alternatywny charakter – metale szlachetne, nieruchomości, obligacje, których oprocentowanie zależy wprost od inflacji czy – od pewnego czasu – kryptowaluty.
Na rynkach rozwiniętych spektrum możliwości jest szersze i dotyczy choćby funduszy ETF, które grają na krótko, czyli zarabiają na spadku cen obligacji (wzroście rentowności), czasem oferując dodatkowe lewarowanie (np. razy 3). Fundusz TTT UltraPro Short 20+ zyskał od sierpnia do lutego prawie 36 proc. (ale w skali 12 miesięcy przyniósł 35 proc. straty).
Inwestor z Polski, chcąc zarabiać na wzroście rentowności, musi skorzystać z ETF-ów notowanych na innych giełdach lub z certyfikatów ingturbo, które oferują możliwość zarabiania na spadku notowań kontraktów na 30-letnie obligacje i syntetyczne 10-letnie obligacje niemieckie.
Ich cechą jest wysoki poziom lewarowania (zwykle kilkunastokrotny). Od września certyfikaty short na 30-latki USA zyskały od 20 do prawie 56 zł w szczycie z ubiegłego tygodnia. W przypadku bundów dostępne są trzy serie certyfikatów pozwalających grać „na krótko", a dźwignia dochodzi do 40-krotności. Te ostatnie mają spory rynkowy staż i obrazują dobrze ryzyko takiej inwestycji. Wycena spadła od szczytu w listopadzie 2019 r. z 77 do 19,5 zł obecnie, z kolei między 28 stycznia i 4 lutego wycena wzrosła o 49 proc. Gra na spadek cen obligacji w niczym nie przypomina więc długoterminowej, stabilnej inwestycji.