W Polsce koszty obsługi zadłużenia spadają nie tylko w relacji do PKB, ale także w ujęciu nominalnym. I to pomimo wzrostu samego zadłużenia. Na koniec 2018 r. Ministerstwo Finansów szacowało dług Skarbu Państwa na 928 mld zł, rok później było to 954 mld zł (wzrost o 2,8 proc.), rok później 973 mld zł (wzrost o 2 proc.), a na koniec listopada 2020 r. było to 1,09 bln zł (wzrost o 12 proc.) – dane na koniec 2020 r. opublikowane zostaną 1 marca.

Ale koszt obsługi zadłużenia zapisany w ustawie budżetowej spadł z 30,7 mld zł w 2018 r. do 28 mld zł zaplanowanych na 2021 r. Oznacza to spadek kosztów o 8,7 proc. na przestrzeni trzech lat, w których dług Skarbu wzrósł o 17,5 proc. Dopiero ubiegłoroczny – 12-proc. – wzrost zadłużenia odbił się na wzroście kosztów jego obsługi, ale o zaledwie 1,4 proc. Oczywiście w relacji do PKB koszty obsługi zadłużenia prezentują się jeszcze lepiej (1,28 proc. w 2019 r.), lepiej nawet niż w USA. Gwoli ścisłości – koszty obsługi zadłużenia to także płatności z wykupu obligacji wyemitowanych z dyskontem (np. zerokuponowych obligacji), a nie tylko odsetki.

Dokonanie oszczędności na kosztach obsługi zadłużenia umożliwił ministrowi finansów sam rynek wspierany w ub.r. także przez zakupy NBP. Wcześniej za spadek rentowności odpowiadał m.in. podatek bankowy, który skłaniał banki do zakupów papierów skarbowych (nie są objęte podatkiem od aktywów) i oczywiście trend na tzw. rynkach bazowych. Spadały rentowności w USA i – co dla nas ważniejsze – w Niemczech. Polskie papiery korzystały na światowym trendzie, ale jednocześnie udział inwestorów zagranicznych w naszym zadłużeniu spadał. Co więcej, resort finansów dokonał w ostatnich latach przemeblowania w strukturze zadłużenia i chętniej wybierał krótkie papiery, które zyskały zerową rentowność, a więc i zerowy koszt ich obsługi.