Bitmarket w lakonicznym komunikacie poinformował, że utracił płynność. Nie podał jednak przyczyn. W środowisku kryptowalutowym coraz częściej się słyszy, że była to po prostu kradzież. Poszkodowani tworzą grupy w mediach społecznościowych i zapowiadają domaganie się swoich praw na drodze sądowej.

Skok na 110 mln zł

Szacuje się, że na depozytach Bitmarketu było około 2300 bitcoinów, co przy obecnym kursie oznacza, że łączna strata klientów sięga 110 mln zł. Poszkodowanych może być od 2 do 10 tys. Na Facebooku powstała grupa „Bitmarket-poszkodowani", która w czwartkowe popołudnie liczyła już 2434 członków. W sieci pojawiają się różne komentarze, mówiące m.in. o tym, że sygnały alarmowe pojawiały się już kilka miesięcy temu, gdy administracja Bitmarketu informowała o konieczności dodatkowego potwierdzania tożsamości, a przelewy środków były wyraźnie opóźniane.

Foto: GG Parkiet

Jak wiadomo – rynek kryptowalut nie jest w Polsce uregulowany. KNF chętnie przed nim ostrzegała, ale już mniej ochoczo pracowała nad tym, by stworzyć dla niego odpowiednie ramy prawne. W zasadzie wciąż do końca nie wiadomo, czym według naszych władz jest bitcoin i pod jakie przepisy należy podciągnąć działalność z nim związaną. To oczywiście stwarza bardzo szerokie pole do popisu dla przestępców, a dla naiwnych inwestorów ogromne ryzyko utraty środków. Oczywiście regulacje nie dają żadnych gwarancji, o czym wszyscy przekonaliśmy się już w przypadku Amber Gold i GetBacku. Niemniej prawny porządek ułatwiłby poszkodowanym domaganie się swoich praw i zwiększyłby szanse na odzyskanie chociażby części środków. Tymczasem klienci Bitmarketu muszą radzić sobie sami. Rękę wyciągają do nich m.in. serwis BitHub.pl oraz fundacja TJS. „Fundacja pomoże poszkodowanym. Jeśli chcecie się spotkać... biuro TJS jest do waszej dyspozycji, kiedy chcecie i za free" – pisał na Facebooku Rafał Zaorski, znany trader związany z fundacją.

Giełdowy wątek

Wygląda na to, że sprawa Bitmarketu będzie niekończącą się opowieścią. Wystarczy rzucić okiem na listę zaangażowanych tutaj podmiotów. Otóż operatorem Bitmarketu jest Gyptrade OU z siedzibą w Tallinie. W 2018 r. 100 proc. udziałów w tym podmiocie nabyła giełdowa spółka IQ Partners. Ta ostatnia, w niedzielę, na kilka godzin przed upadkiem giełdy, wydała oficjalny komunikat o ryzyku zamknięcia Bitmarketu i złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie. Przedstawiciele spółki twierdzą, że właściwym operatorem Bitmarketu jest Kvadratco Services z siedzibą w Londynie. IQ Partners miało być (za pośrednictwem Gyptrade) tylko właścicielem samych domen, a przejęcie platformy i depozytów było dopiero w fazie przygotowań. Nietrudno się pogubić, prawda? W czwartek po południu po raz pierwszy oficjalne stanowisko zajął szef Bitmarketu - Marcin Aszkiełowicz. We wpisie na blogu atlas.bitmarket.pl zapewniał on m. in. , że nikt nie defraudował środków klientów, że obecne problemy firmy to efekt zaniechań z pierwszych dwóch lat działania giełdy i że będzie on współpracował z prokuraturą. Ta ostatnia będzie miała co robić. Miejmy nadzieję, że sprawa zakończy się happy endem i da inwestorom kluczową nauczkę. Nie trzymajcie środków na giełdach kryptowalut! Przesyłajcie je na wł asne, sprawdzone portfele.