Blisko 10 proc. wartości kredytów mogłoby się charakteryzować na koniec 2024 r. relatywnie wysoką relacją raty do dochodu przekraczającą 50 proc. – wynika z symulacji NBP przedstawionej w ostatnim „Raporcie o stabilności systemu finansowego”.
To wyliczenia dla kredytów złotowych udzielonych w latach 2018–2021, przy założeniu, że stopy procentowe pozostaną przez najbliższe dwa lata bez zmian, a wynagrodzenia tylko połowy kredytobiorców (tych zamożniejszych) będą rosły w rynkowym tempie (pozostałych pozostaną bez zmian). W takich warunkach, na koniec 2024 r., obsługa ok. 75 proc. wartości kredytów może pochłaniać 10–40 proc. miesięcznych zarobków kredytobiorców, 15–17 proc. – 40–50 proc. zarobków, a pozostały odsetek – połowę lub więcej zarobków.
Oznaczałoby to diametralną zmianę wobec momentu, gdy te kredyty były udzielane. Wówczas, jak wynika z danych NBP, w zasadzie wszystkie kredyty mieszkaniowe wymagały zaangażowania nie więcej niż 40 proc. dochodu (a ponad 90 proc. – nawet do 30 proc.).
– Połowa lub więcej wynagrodzenia przeznaczanego na spłatę rat to już niebezpieczny poziom, rodzi ryzyko, że ciężar kredytowy staje się nie do udźwignięcia – komentuje Bartosz Turek, ekspert HRE Investments. Oczywiście im niższe dochody, tym problem większy, bo większe prawdopodobieństwo, że połowa zarobków po prostu nie wystarczy na pokrycie bieżących kosztów życia.
W swoich symulacjach NBP nie podaje, jak dużo kredytobiorców może być narażonych na ryzyko zbyt wysokich rat i brak możliwości spłaty kredytu. Przyjmując jednak, że może to być około 10 proc. osób, które pożyczyły pieniądze na mieszkanie w okresie 2018–2021 r., to skala problemu robi się spora. Banki udzieliły wówczas niemal 900 tys. hipotek, mowa więc o nawet 90 tys. osób potencjalnie zagrożonych.