Co łączy Billa Grossa, Jima Rogersa i Warrena Buffetta oprócz tego, że należą do grona najbardziej poważanych inwestorów na świecie? Wszyscy w ostatnim czasie ostrzegali, że antykryzysowe działania amerykańskich władz, skutkujące gwałtownym wzrostem podaży dolara oraz deficytu budżetowego, przyczynią się do załamania kursu amerykańskiej waluty. Ostatni z nich oświadczył nawet, że jeśli Waszyngton nie opanuje szybko finansów publicznych, Stany Zjednoczone mogą przemienić się w bananową republikę.
Te przestrogi inwestycyjnych guru nie są niczym nowym. Histeryczne komentarze, wieszczące rychły zmierzch potęgi dolara, pojawiają się regularnie co najmniej od czasu, gdy dług publiczny USA zaczął puchnąć wraz z wydatkami na wojny w Iraku i Afganistanie. W pewnym momencie przewidywania te zaczęły przypominać wróżby sekt chiliastycznych, które niestrudzenie ustalają coraz to nowe daty końca świata, choć dotychczas zawsze się myliły. Także i tym razem za beztroskie zadłużanie się Ameryki raczej nie spotka kara.
[srodtytul]USA to nie rynek wschodzący[/srodtytul] Bardzo pouczająca jest w tym kontekście historia, która przytrafiła się profesorowi Uniwersytetu Nowojorskiego Nourielowi Roubiniemu, cieszącemu się dziś opinią jednego z nielicznych ekonomistów, którzy przewidzieli kryzys. Choć przepowiedział nie tylko samo jego wystąpienie, ale też z pewnymi szczegółami jego przebieg, to co do dolara akurat się pomylił.
Do swoich kasandrycznych wniosków Roubini doszedł obserwując kolejne państwa wschodzące, które w latach 90. padały ofiarami kryzysów walutowych. Jak zauważył, w przededniu kłopotów państwa te charakteryzowały się ogromnym deficytem na rachunkach obrotów bieżących, finansowanym zagranicznym długiem. W okresie, gdy ekonomista snuł swoje prognozy, deficyt na rachunku obrotów bieżących USA gwałtownie się piął (z 1,6 proc. PKB w 1995 r. do około 5,5 proc. dziesięć lat później). Na domiar złego, od początku dekady do zadłużającego się społeczeństwa dołączył rząd. O ile administracja Billa Clintona zdołała zrównoważyć finanse publiczne, o tyle pod rządami George’a W. Busha deficyt budżetowy (nawet bliski 5 proc. PKB) był normą.
W tym świetle Stany Zjednoczone jawiły się Roubiniemu jako „największy rynek wschodzący”. Kierując się tą analogią oczekiwał, że inwestorzy stracą wiarę w wypłacalność amerykańskiego rządu i społeczeństwa, co spowoduje masowy odpływ kapitału i załamanie kursu dolara. Dalszy ciąg tej historii jest dobrze znany. Dwa lata temu inwestorzy faktycznie przestraszyli się, że Amerykanie nie będą w stanie spłacić swoich kredytów hipotecznych. Nastąpił krach na rynku nieruchomości, a następnie głęboka bessa i recesja. W żadnej mierze nie był to jednak kryzys walutowy.