Realizuje się „złoty” scenariusz
Gospodarka światowa była w tak fatalnym stanie, że banki centralne poluzowały politykę pieniężną za pomocą całej gamy narzędzi. Stopy procentowe obcięto o około 5 pkt proc. w USA i Wielkiej Brytanii i o 3 pkt proc. w strefie euro. Perspektywa, że stopy procentowe pozostaną na tak niskim poziomie przez długi czas, sprzyjała cenom obligacji, nawet pomimo gigantycznej ich podaży. Jeśli zaś chodzi o akcje, ich wyprzedaż w 2008 r. była tak duża, że przy wszystkich działaniach stymulacyjnych rządów nie mogły nie podrożeć.
Tendencja zwyżkowa jest stabilna, ponieważ z jednej strony banki zostały w dużej mierze wybawione od kłopotów, a z drugiej strony inne spółki dokonały znacznej transformacji swoich struktur i silnie obcięły koszty.
Niektórych to niepokoi, że lepsze wyniki firm nie są efektem ich rozwoju, tylko redukcji kosztów. Według mnie jednak powinniśmy się cieszyć, że spółki poprawiają rentowność w jedynym obszarze, nad którym mają kontrolę. Dzięki temu w kolejnych kwartałach coraz więcej spółek nie tylko pokazywało lepsze od oczekiwanych wyniki, ale też poprawiało swoje prognozy na przyszłość. Było to bardzo sprzyjające środowisko dla rynku akcji.
Można więc powiedzieć, że realizuje się „złoty” scenariusz. W warunkach niskich stóp procentowych oraz zobowiązań banków centralnych, żeby je na tym poziomie utrzymać, nie ma żadnego powodu, aby ceny akcji i obligacji nie mogły się poruszać jednocześnie w górę. Tym bardziej że dolar pozostanie na razie tani. Gwarantuje to różnica w wysokości stóp procentowych między USA i innymi państwami. To sprzyja transakcjom typu carry-trade z dolarem jako walutą fundującą, wypychając w górę ceny innych aktywów. Jakie są perspektywy na przyszłość? Wiemy, że istnieje ogrom gotówki, która jeszcze napłynie na rynek akcji. Fundusze inwestycyjne znajdują się pod dużą presją, aby poprawić swoje stopy zwrotu przed końcem roku.
Co więcej, znaleźliśmy się w punkcie, w którym spółki dobrze kontrolują koszty i znów generują przychody na odpowiednim poziomie, co stawia je w dobrej pozycji, żeby zaangażować się w fuzje i przejęcia. W czasie kryzysu wiele transakcji zostało odłożonych, a teraz można do nich wrócić. To będzie w przyszłym roku napędzało rynek akcji. Jeśli zaś chodzi o obligacje, w pewnym momencie inwestorzy się zorientują, że nie przynoszą one odpowiedniej stopy zwrotu i skierują się ku innym aktywom. Złoto nadal ma potencjał wzrostowy, ale zalecałbym ostrożność. Wydaje się bowiem, że na tym rynku nie dochodzi do żadnych fizycznych transakcji, a zwyżki są wyłącznie papierowe.[/ramka]
[ramka][b]Quincy M. Krosby - Główny strateg inwestycyjny, Prudential financial, Newark [/b]
[srodtytul]Fed zachęca do ryzyka[/srodtytul]
To niepewność odpowiada za tę nietypową sytuację, gdy drożeją jednocześnie aktywa, które zwykle poruszają się w różnych kierunkach. W pewnym momencie jednak sytuacja się wyklaruje i będzie tylko jeden zwycięzca.
Na obecnym etapie jest dużo inwestorów, którzy muszą podejmować ryzyko, aby wypracować zyski. Oni będą lokowali kapitał w szerokie spektrum aktywów. Przy tym jednak na konserwatywnym rynku obligacji także nie brakuje popytu: papiery te kupował Fed, rządy innych państw, a także tradycyjni nabywcy, m.in. fundusze emerytalne i towarzystwa ubezpieczeniowe. Ponadto, wśród zarządzających funduszami wielu jest pesymistycznie ustosunkowanych do gospodarki oraz rynków. Koncentrują się oni na krótszym końcu krzywej rentowności, np. na obligacjach dwuletnich. Także coraz więcej indywidualnych inwestorów stosuje „strategię barbell” („strategia sztangi”), polegającą na ukierunkowaniu portfela zarówno na scenariusz pesymistyczny, jak i optymistyczny, co przejawia się zainteresowaniem zarówno obligacjami, jak i akcjami i złotem.
Taka sytuacja utrzyma się tak długo, jak długo kondycja amerykańskiej gospodarki nie jest przejrzysta, a rynki nie mają jasności co do planów Fedu. Gdy tylko bank centralny zacznie zacieśniać politykę pieniężną, warunki zdecydowanie się zmienią. Wiemy bowiem, że obecnie dolar używany jest jako wehikuł do podejmowania ryzyka, podobnie jak dawniej jen. Gdy stopy procentowe w USA pójdą w górę, inwestorzy będą musieli pozamykać część ryzykownych pozycji. Na razie jednak to się nie liczy. Szef Fedu Ben Bernanke oraz numer dwa w tej instytucji Donald Kohn powiedzieli ostatnio, że nie dostrzegają nowych baniek na rynkach finansowych. Takie wypowiedzi przedstawicieli banku centralnego są czymś nietypowym. Pokazują, że Fedowi bardzo zależy na tym, aby przekierować pieniądze z funduszy rynku pieniężnego do bardziej ryzykownych aktywów.[/ramka]