Zacznijmy od aspektu technicznego wczorajszych notowań. Te rozpoczęły się relatywnie blisko poprzedniego zamknięcia. Spadek o 23 pkt jest wyraźny, ale z punktu widzenia szans na atak na szczyty nie wprowadzał aż tak dużej różnicy. W trakcie poranka ceny się podnosiły i wydawało się, że jest szansa na atak.
Szansa może i była, ale samego ataku nie doświadczyliśmy. Tuż przed południem wyznaczony został szczyt na poziomie 2426 pkt. i ceny powoli zaczęły spadać. Po spadku nastąpiło odbicie, które już okazała się mniejsze. Dzieła zniszczenia dokonały zlecenia stop ustawione pod porannymi minimami. Impulsem do ich aktywowania były dane o dynamice PKB w USA. Wczoraj mieliśmy pierwszą rewizję tych danych.
Ujawniono, że PKB w III kwartale wzrósł w tempie 2,8 proc. i było to raczej zgodne z prognozami mówiącymi o 2,8-2,9 proc. Reakcja na rynkach światowych była znikoma. Skąd więc u nas taka zmiana? Dane zdecydowanie na taki ruch nie zasługiwały. Czy to była oznaka słabości? Być może, bo później nie udało się już podnieść rynku na poziom sprzed pojawienia się danych. Słabsza końcówka notowań przybliżyła nas do poziomu dołka na 2323 pkt. Jego przełamanie może otworzyć drogę do testu okolic 2200 pkt.
O ile dane o dynamice PKB skupiły na sobie uwagę, podobnie jak dane o nastrojach konsumentów, to właściwie bez echa przeszła publikacja dotycząca stanu amerykańskiego sektora bankowego. Nie grzmią o niej kalendaria w serwisach i stąd pewnie niskie zainteresowanie. Tu jednak jest parę informacji godnych uwagi. Zwłaszcza w kontekście oczekiwań na poprawę sytuacji makro. Liczba zagrożonych banków na koniec września wzrosła do 552 z 416 na koniec czerwca i 305 na koniec marca.
Jest to najdłuższa lista banków z problemami od końca 1993 roku. To są głównie banki małe, a więc nie chodzi tu o zagrożenie systemowe, ale o to, że rosnąca liczba zagrożonych banków odcina amerykańskie przedsiębiorstwa (te mniejsze) od dostępu do kredytu. Jak w takiej sytuacji myśleć o rozwoju, skoro usycha i tak wyraźnie zmniejszone źródło finansowania?