Zeszłotygodniowe spadki zaskoczyły inwestorów i analityków, a ich skala przypominała najczarniejsze chwile internetowej bessy z drugiej połowy 2000 r. Wszystko wzięło chyba swój początek z gwałtownego odwrotu Nasdaq oraz ponad 7-proc. spadku światowego indeksu firm telekomunikacyjnych po tym, jak France Telecom zmuszony był obniżyć cenę oferty Orange'a. W tym momencie powróciły obawy o kondycję branży telekomunikacyjnej ze względu na duże zadłużenie, które sprawia, że większość firm z sektora zaangażowanych w UMTS pokaże zerowy wzrost zysków w tym roku. W zeszłym tygodniu spadały również niektóre rynki rozwijające się, a do najbardziej poszkodowanych należały kraje o dużych problemach ekonomiczno-politycznych (Turcja i Indonezja), a także giełda w Szanghaju ze względu na zmianę regulacji. W tym samym czasie jednak wiele giełd ?emerging? zanotowało lekkie wzrosty bądź oscylowało koło zera, w tym te najbardziej znaczące jak Hong Kong, Izrael czy Brazylia. W tym kontekście tak duża przecena w Polsce nieco mnie dziwi, zwłaszcza że dotknęła tak zwanego szerokiego rynku, a nie tylko spółek nowej ekonomii skorelowanych z Nasdaq. Skoro więc mamy do czynienia ze spadkiem, ale nie bardzo wiadomo, dlaczego tak się dzieje, możliwe są dwa wytłumaczenia: albo jest to korekta poprzedniego wzrostu, albo też rynek w swej nieomylności dyskontuje poważne problemy makroekonomiczne, które do tej pory nie były uwzględniane w analizach. Na to, że jest to tylko korekta wskazuje zachowanie rynku dłużnego. Co ciekawe, taka rozbieżność między rynkiem akcji i obligacji występuje nie tylko w Polsce. Przykładem niech będą obligacje British Telecom, które rozeszły się jak ciepłe bułeczki bez istotnego zwiększenia rentowności, mimo że analitycy giełdowi krzyczą o przelewarowaniu firmy, a ceny akcji spadły o ponad 50% w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Adam
Kalkusiński
Wood & company