To także przyniosło później konsekwencje w postaci zatrzymania spadku i zwyżki.
Podaż okazała się za słaba wtedy, gdy powinna być silna. Popyt poczuł się pewniej, choć nie była to pewność siebie. Od poniedziałkowego poranka przez wtorek aż po środowy poranek przewaga podaży była niemal niezauważalna. Wskazywał na nią układ dołków na wykresach intraday. W środę przyszło przyspieszenie. Co ważniejsze, dokonało się przy zwiększonej aktywności. Ceny oddalały się od wsparcia, a przybliżały do poziomu szczytu na 2861 pkt. Ten szczyt znajdował się między dwoma dołkami, a więc mógł uchodzić za poziom wybicia z formacji podwójnego dna. Jeśli uchodził, to chyba nie powszechnie, gdyż w czwartek doszło do naruszenia tego poziomu, ale z sygnału nic nie wyszło. Wczoraj ponownie popyt zaatakował. Nie była to przekonująca akcja, ale skuteczna.
Popytowi nie było łatwo. Na złotówce ostatnio doszło do wyraźnego osłabienia. Najnowsze dane makro, jakie napływają na rynek, raczej nie są pocieszające. Wprawdzie w tym tygodniu pojawiła się dynamika polskiej sprzedaży detalicznej z kwietnia, która okazała się wyższa od prognozowanej, to nie był to czynnik wystarczający, by wspomóc popyt lub choć wpłynąć na poziom złotego. Wczoraj popytowi było jeszcze trudniej, gdyż w końcówce sesji pojawiły się dane o liczbie podpisanych w USA umów kupna/sprzedaży domów. Spodziewano się spadku, ale w skali do 2 proc., a okazało się, że wyniósł ponad 11 proc. Szybko pojawiły się komentarze, że to efekt kiepskiej pogody oraz wysokich cen ropy. Niezależnie od tego, jaka jest przyczyna, liczba transakcji bardzo spadła i jest niższa niż przed rokiem we wszystkich regionach USA. Sam indeks względem wartości z kwietnia ubiegłego roku spadł o 26,5 proc.
To nie były dane pobudzające do zakupów. Mimo to rynek się jakoś trzymał. Na rynku słychać od kilku dni, gdy publikacje danych z USA nie pocieszają, o możliwości podtrzymania zakupów obligacji przez Fed także po ustalonym terminie 30 czerwca. Moim zdaniem w tej chwili taka decyzja jest mało prawdopodobna. Publikacje musiałyby być gorsze. Osłabienie w przemyśle jest tłumaczone wydarzeniami w Japonii, a więc zakłada się, że wszystko wróci do normy.