Wczorajsza sesja w Stanach była jedną ze słabszych w roku. Jednak w znacznej części tego spadku i my już zdążyliśmy uczestniczyć. Wprawdzie już po zakończeniu notowań ceny w USA jeszcze spadały, ale pod koniec notowań rynek odbił. Dzięki temu indeks przemysłowy Dow Jones nie zakończył dnia spadkiem o ponad 500 pkt., ale „tylko" o ponad 390 pkt. Teraz kontrakty na indeksy amerykańskie zyskują na wartości. Notowania na rynkach azjatyckich są negatywne, ale to nie dziwne, skoro nie miały one okazji zareagować na to, co wczoraj działo się w Europie.
Wygląda więc na to, że dzień zaczniemy nie pogłębieniem spadku, ale odbiciem od wczorajszego niskiego zamknięcia. Teraz pojawia się pytanie, czy to odbicie będzie skutkował trwalszą poprawą. Teoretycznie wczorajszy spadek może traktować jako małą panikę i po czymś takim wzrost cen mógłby się pojawić. Niemniej wczorajsze zamknięcie indeksu był najniższym w ramach tego trendu spadkowego. Jeśli chodzi o poziomy zamknięcia, to także na terminowym pojawił się rekord trendu spadkowego. W związku z tym nie liczyłbym na przesadny optymizm w dniu dzisiejszym. Odbicie może się pojawić, ale nie jest wykluczone, że będzie to tylko powrót do przełamanej wczoraj linii łączącej dołki z 11 sierpnia i 12 września.
Na większy wzrost będzie można liczyć, gdyby doszło do ważnego sygnału pozytywnego. W tej chwili takim sygnałem byłoby pokonanie szczytu z czwartku sprzed tygodnia, na co się dziś nie zanosi. Zamiast tego może dojść do ruchu powrotnego do przełamanej wczoraj linii i ponowienia spadku. Komunikaty państw grupy G-20, z których jeden pojawił się wczorajszego wieczora, nie specjalnie rynkom pomogą. Prawda też jest taka, że nastrojów nie popsuje także decyzja Moody's o obniżeniu ratingu greckich banków, bo to już jest oczywiste, że bankructwo tego kraju, które wydaje się być kwestią czasu, będzie miało na te banki fatalny wpływ. Trend pozostaje spadkowy.