Już początek notowań był słaby, bo nasz rynek reagował na spadek cen, jaki pojawił się na Wall Street, a później został pogłębiony przez słabość notowań w strefie azjatyckiej. Początkowy spadek nie był jednak czymś strasznym. Ceny znajdowały się nadal w strefie między wsparciem a oporem. To osłabienie nie miało dla nas jeszcze znaczenia. Późniejsze notowania to potwierdzały. Wahania w wąskim przedziale wskazywały na to, że rynek czeka. Około południa ceny wyznaczyły szczyt sesji. W tym samym czasie wyraźnie wzrosła wartość europejskiej waluty. Pojawiły się bowiem pierwsze szczegółowe informacje dotyczące ustaleń w sprawie funduszu EFSF. Powiało optymizmem, gdyż porozumienie zdawało się bliskie.

Radość nie trwała długo, gdyż już po południu pojawiły się doniesienia, że niemiecki rząd nie wyklucza, że szczytu w ten weekend nie będzie. Później sprawa była dementowana, co także wpływało na poziom notowań, ale ostatecznie wiadomo, że szczyt się odbędzie, choć nie pojawi się na nim ostateczna decyzja w sprawie zwiększenia EFSF. To wystarczająco popsuło nastroje.

Te gorsze nastroje wpłynęły na poziom notowań w trakcie końcówki sesji. Spadek cen był na tyle znaczący, że doprowadził do przebicia poziomu 2254 pkt. Takie przełamanie miało być sygnałem, że faktycznie nie ma na rynku warunków, by ten mógł naśladować zmiany cen, jakie pojawiły się na początku 2009 roku. Analogia z tym okresem zakłada bowiem pojawienie się obecnie raczej płytkiej korekty, a głębsze cofnięcie miało przyjść nieco później. Gdyby analogia nie miała już racji bytu, wówczas jeszcze nie wiązałoby się to z zaprzepaszczeniem możliwości kontynuacji wzrostu. Brak płytkiej korekty to jeszcze nie koniec zwyżki, choć z pewnością rynek nie byłby już postrzegany jako silny. Poziom zamknięcia poniżej 2254 pkt sprawia, że obecnie o silnym wzroście mówić już nie można. Korekta dwóch tygodni zwyżki jest głębsza. O ile to oczywiście jest korekta, ale o tym przekonamy się za jakiś czas. W średnim terminie te zmiany nie są istotne.