Wczoraj odezwała się podaż. Moment na jej pojawienie się był dość ciekawy. Indeks przemysłowy Dow Jones ledwie co zamknął się nad poziomem 13 tys. punktów, co było wyczekiwane przez rzeszę uczestników amerykańskiego rynku. Zamknięcie nad tym niemal zaczarowanym poziomem nic nie dało. Rynek się cofnął. Wczoraj to cofnięcie było nieco większe niż w poprzednich dniach, ale nadal wiele musiałoby się jeszcze wydarzyć, by pojawił się większy niepokój. Zresztą na tą sprawę należy patrzeć nie z punktu widzenia amerykańskiego spekulanta, ale spekulanta polskiego. Z tego względu nawet widoczne osłabienie w USA wcale nie musi oznaczać dramatu na naszym rynku, choć naturalnie byłoby utrudnieniem dla popytu. Inna sprawa, że popyt sobie skutecznie utrudnia życie samodzielnie, co pokazała wczorajsza sesja na naszym rynku.
W sytuacji dogodnego przedpołudnia, gdy na wykresach pojawiły się wspierające scenariusz wzrostowy kształty, popyt się wycofał. W konsekwencji formacja, jak przez jakiś czas była widoczna została zanegowana. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że wczoraj ucierpiało większość rynków uznawanych za ryzykowne. Właściwie na tle zmian na tych rynkach nasze osłabienie nie było takie wielkie. Dość pojrzeć na wykresy złota, czy srebra. Owszem, to nie jest dla nas konkurencja, a raczej my nie jesteśmy konkurencją dla tych rynków, ale mechanizm pozostaje podobny. Awersja do ryzyka odbija się tak na złocie, jak i na naszym rynku akcji. Ciekawe jest tylko to, że nie ucierpiał na tym za bardzo złoty. Polska waluta trzymała się wczoraj całkiem dzielnie. Wytłumaczeniem jest fakt, że ostatnio Polska jest postrzegana jako ciekawy cel inwestycyjny w ramach finansowych tanim dolarem transakcji carry-trade.
Nastroje popsuł m.in. Ben Bernanke, którego wczorajsze wystąpienie było dalekie od zapowiadania kolejnego programu luzowania ilościowego. Taki program jest wyczekiwany przez część uczestników rynku akcji w USA. Bernanke, prawdę mówiąc, nie powiedział wczoraj nic przełomowego, czy odkrywczego. Jednak omijanie przez niego tematu luzowania ilościowego źle zostało odebrane. Rynki się przestraszyły szybszego powrotu polityki pieniężnej do normalności. Na ile w ogóle w najbliższym czasie taki termin będzie uzasadniony. Suma bilansowa szybko nie zostanie zredukowana. Teraz rynek szacuje najbliższą możliwą zmianę stóp procentowych. W odbiorze uczestników rynku wczorajsze wystąpienie szefa Fed zbliża moment pierwszej podwyżki. Takich momentów w ostatnich latach mieliśmy już wiele. W związku z tym nie przesadzałbym z załamywaniem rąk. Ostatecznie to gospodarka amerykańska da sygnał do zmiany oczekiwań. Wczoraj opublikowano raport na temat jej stanu autorstwa Rezerwy Federalnej. Ogólnie Fed zwrócił uwagę na poprawę na rynku nieruchomości, ale nie podnieca się poprawą na rynku pracy. Co do terminów zmiany w polityce pieniężnej, to swoje zdanie wczoraj wygłosił Plooser z Fed. W jego opinii posługiwanie się w komunikacji Fed z rynkami datami możliwej pierwszej podwyżki jest mylące. On sam zauważa poprawę kondycji gospodarki i jest zdania, że stopy wzrosną jeszcze przed 2014 rokiem.
Wczorajsza słabość popytu powoduje, że powraca pytanie o kondycję rynku w obliczu możliwego kolejnego testu poziomu wsparcia. Teraz jesteśmy ograniczeni wsparciem w postaci poniedziałkowego minimum, a oporem na wczorajszym szczycie. Wybicie z tego zakresu powinno dać nam odpowiedź, gdzie zmierzamy. Póki ceny znajdują się nad wsparciem przewagę utrzymuje scenariusz wzrostów.