Weekendowa Analiza Futures

Indeks WIG20 wychodzi nad 2700 pkt. i zmierza w kierunku ubiegłorocznego kwietniowego szczytu. Odległość jest już niewielka i wydaje się, że jest spora szansa na osiągnięcie najwyższego poziomu od maja 2008 roku. Science fiction? Nie, to alternatywna rzeczywistość, w której nasz WIG20 porusza się podobnie, jak niemiecki DAX.

Aktualizacja: 18.02.2017 08:38 Publikacja: 18.03.2012 11:38

Weekendowa Analiza Futures

Foto: ROL

Nasza rzeczywistość jest jednak bardziej złożona. Od kilku miesięcy utraciliśmy część korelacji z tym, co dzieje się na największych światowych rynkach akcji. Gdyby nasz WIG20 miał poruszać się jak indeksy amerykańskie, to już bylibyśmy pod poziomem 3000 pkt. Co się zatem dzieje? Zachód wspina się i zalicza rekordy, a my nie możemy nawet porządnie zakończyć fazy spadku cen. Czwartkowo-piątkowe notowania to marna próba zakończenia korekty spadkowej i powrotu do trendu wzrostowego. Nastawienie neutralne, jakie obecnie obowiązuje, dobrze ilustruje niemoc popytu na rodzimym rynku.

Indeks WIG20 nadal pozostaje pod poziomem szczytu odbicia, jakie miało miejsce po pierwszej silnej fali przeceny w sierpniu ubiegłego roku. Od dłuższego czasu zadanie pokonania tego szczytu jawi się jako Mission: Impossible. Ostatnia próba miała miejsce w lutym i zakończyła się odbiciem od linii łączącej wspomniany z szczyt ze szczytem poprzedniej październikowej próby. Efekt jest taki, że kolejne podejścia kończą się na coraz niższych poziomach (Wykres_1).

Co jest tego przyczyną i czy takie zachowanie naszego rynku może być wskazówką co do najbliższej przyszłości w średnim terminie? Jest pewien pomysł, który pozwala na rozwiązanie tej zagadki. Ten tok rozumowania opiera się na złożeniu, że uczestnicy rynków światowych doszli do wniosku, że najgorsze jest już za nami, a poniżej widziane dołki na wiele miesięcy będą niepokonanymi dołkami. Jeśli przyjąć, że mamy faktycznie do czynienia z nową falą trendu wzrostowego, to tłumaczyłoby to odstawanie naszego rynku od tego, co dzieje się na rynkach najważniejszych. Rosnące indeksy w USA i Niemczech to po prostu przejaw na razie ostrożnego zainteresowania kapitałów światowych zaangażowaniem na rynkach akcji. Ostrożnego w rozumieniu skupionego na rynkach uznawanych za najbezpieczniejsze. Poważne trendy rodzą się na aktywach mniej ryzykownych i w trakcie rozwoju tendencji ośmielają kupujących do zakupów aktywów bardziej ryzykownych. Nasz rynek należy właśnie do tej drugiej kategorii. Zatem znaczące zainteresowanie zakupami na warszawskim parkiecie powinno mieć miejsce w sytuacji klarownego uznania, że na ważniejszych rynkach powrócił rynek byka.

Za wzrostem cen akcji na świecie przemawia kilka czynników, z których najważniejszymi wydają się te monetarne. Ekspansywna polityka pieniężna największych banków centralnych świata powstrzymała przecenę, a teraz generuje wzrosty cen akcji. Później może wygenerować inflację. Na razie do poważnego zagrożenia inflacją jeszcze sporo nam brakuje, a więc nie nim się powinniśmy przejmować. Efekt podnoszenia się wycen akcji jest za to faktem.

Jeśli to rozumowanie jest prawidłowe, to obserwowana fala akceptacji ryzyka przyjdzie i do nas i odciśnie swoje piętno w poziomie wycen. Można na bazie tego oczekiwać ponowienia trendu wzrostowego indeksu WIG20 i ruchu analogicznego, do tego, co teraz widzimy na Zachodzie. Taka sekwencja wydarzeń sprawia, że najbliższe miesiące powinny być dla rynkowych wycen akcji łaskawe.

Czy założenie o fali akceptacji do ryzyka jest słuszne? Jednym z czynników, który wydaje się to potwierdzać, jest wyskok rentowności długoterminowych amerykańskich obligacji skarbowych, który miał miejsce właśnie w tym tygodniu (Wykres_2). Wzrost rentowności, to efekt spadku cen obligacji, a spadek cen to efekt pojawienia się na tym rynku podaży. Podaż na rynku, który w skali świata uchodzi na bezpieczną przystań jest właśnie wskazówką, że statki wypełnione gotówką powoli wypływają z tej przystani w celu generowania zysków w bardziej perspektywicznych miejscach. Taka tendencja pokazuje, że rynkami nie rządzi już strach.

W ubiegłym tygodniu nakreśliłem dość optymistyczny scenariusz, który umożliwia dojście nie tylko do sugerowanego dużo wcześniej poziomu 2600 pkt., ale także osiągnięcie okolic 2900 pkt. Ten scenariusz ma większe szanse realizacji, jeżeli faktycznie mamy do czynienia z poważniejszą falą wypływu kapitału na szerokie wody ryzyka. W takiej sytuacji indeksy amerykańskie mają możliwość wyznaczenia nowych historycznych rekordów.

Czy takie oczekiwania oznaczają, że świat czeka już tylko świetlana przyszłość? Niekoniecznie. Tak naprawdę, może to być tylko wahnięcie (jeśli spojrzymy na wykresy indeksów amerykańskich) w ramach wielkiej konsolidacji, której pierwszym szczytem był ten wyznaczony przy pęknięciu bańki internetowej. W naszym wypadku sytuacja jest o tyle korzystna, że rezerwy wzrostu gospodarki nadal są znacznie większe niż na Zachodzie, a w związku z tym przebieg indeksów nie musi przybierać formy konsolidacji, ale trendu wzrostowego z silnymi korektami, których dołki są jednak położone na coraz wyższych poziomach.

Nakreślony wyżej tok rozumowania może tłumaczyć rozjazd, jaki ma miejsce między ruchami indeksów zachodnich, a naszym WIG20. Jest to próba wytłumaczenia tego procesu. Nie wiem, czy okaże się ona słuszna. Jeśli tak, to wkrótce będzie można oczekiwać większego zainteresowania zaangażowaniem na polskim rynku akcji, co powinno przerodzić się w przyspieszenie zwyżek. Jeśli takie rozumowanie jest błędne, a indeksy zachodnie zakończą swój marsz w górę, to wskazywałoby to na prorocze zachowanie indeksu warszawskiego. Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Weryfikacją rozumowania będzie zachowanie samego rynku. Póki co, nie udało się nam powrócić do nastawienia pozytywnego, choć w piątek próbowaliśmy. Teraz to właśnie piątkowe maksimum jest tym, którego pokonanie będzie sygnałem ponowienia walki przez kupujących. Wydarzeniem z prawdziwego zdarzenia byłoby pokonanie lutowego szczytu, a tym samym linii łączącej lokalne szczyty z ostatnich miesięcy.

Do wspomnianych 2600, czy nawet 2900 pkt. droga wyboista, ale nikt nie powiedział, że ma zostać przebyta w ciągu miesiąca. Równie dobrze poprawa nastrojów może potrwać wiele miesięcy. ECB kredytuje swoje banki komercyjne na trzy lata, a FED na razie utrzymuje, że stopy zaczną rosnąć na koniec 2014 roku. Bank Anglii dopiero niedawno powiększył pulę przeznaczoną na skup obligacji, a Bank Japonii walczy z mocnym jenem. Także bank centralny w Szwajcarii stara się osłabiać franka szwajcarskiego. Czasu na wzrost cen jest dość. O konsekwencje tego monetarnego rozpasania martwić się będziemy później. Rachunek będzie wystawiony. Tego można być pewnym.

Komentarze
Co martwi ministra finansów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Zamrożone decyzje
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów