Uwaga świata finansowego skupia się na Grecji, która stała się symbolem europejskiej odsłony kryzysu finansowego. Jest coraz bardziej prawdopodobne, że zanim Grecy strzelą gola na Euro, wcześniej wbiją go... strefie euro. Jednak mimo dramaturgii wydarzeń pod Akropolem, najważniejsze mecze o przyszłość kontynentu rozgrywają się gdzie indziej – we Włoszech i w Hiszpanii. Jeżeli te kraje nie poradzą sobie z problemami, będziemy mogli zapomnieć o wspólnej walucie, a pod znakiem zapytania stanie także cały koncept Unii Europejskiej. Stawką jest zatem los dwóch najambitniejszych projektów ekonomiczno-politycznych w historii ludzkości.
Z wymienionych państw to Hiszpania stanowi najlepszą ilustrację przyczyn obecnego kryzysu oraz skali bieżących wyzwań. Kraj z Półwyspu Iberyjskiego przez wiele lat był synonimem sukcesu politycznego i gospodarczego europejskiej integracji. Jednak zbyt tani pieniądz dostępny dzięki wspólnocie walutowej doprowadził w końcu do przegrzania koniunktury i przyczynił się do gigantycznego zadłużenia, które łącznie dla sektora prywatnego i rządowego przekracza 300 proc. PKB. Jednocześnie nadmierny wzrost płac i rozrost państwa opiekuńczego pogorszyły konkurencyjność gospodarki, co odzwierciedla permanentny deficyt na rachunku obrotów bieżących. Szybkie przywrócenie równowagi makroekonomicznej jest trudne zwłaszcza w warunkach niewielkiego wpływu na politykę kursową wspólnej waluty, przy czym na marginesie warto wspomnieć, że dewaluacja przywoływana często jako cudowne remedium, nie zawsze jest skutecznym, a już na pewno nie pozbawionym skutków ubocznych, narzędziem równoważenia gospodarki. Tak czy inaczej równoległe redukowanie?deficytu finansów publicznych i zatrzymanie wzrostu relacji długu do PKB jest skomplikowane, gdyż oszczędności fiskalne powodują w krótkim horyzoncie spowolnienie gospodarcze, które z kolei wpływa na uszczuplenie wpływów podatkowych.
Hiszpańska nieufność
Jakby tego było mało, dodatkowym źródłem kłopotów stały się lokalne instytucje finansowe. Stosunek aktywów hiszpańskiego sektora bankowego do PKB wynosił na koniec 2011 r. 337 proc. (średnia UE to 356 proc.). To dużo (w Polsce wskaźnik nie przekracza 85 proc.), ale istota problemu tkwi przede wszystkim w strukturze książki kredytowej, której ekspozycja na rynek nieruchomości stanowi blisko 60 proc. zaangażowania ogółem. Kluczowa staje się zatem szkodowość portfela. Przy wysokiej dźwigni finansowej (relacji aktywów do kapitałów własnych) nieduży udział złych kredytów może doprowadzić bank do niewypłacalności.
Międzynarodowi inwestorzy nie chcą już pożyczać pieniędzy hiszpańskim bankom i wyprzedają ich akcje. Co gorsze, zaufanie do nich zaczynają tracić nawet sami Hiszpanie. Depozyty detaliczne spadły w okresie od połowy ubiegłego roku do końca marca o 3 proc., tj. 22 mld euro. Pogorszenie nastrojów w kwietniu i maju raczej przyspieszy niż zahamuje ten proces, powiększając jeszcze bardziej lukę pomiędzy kredytami a depozytami. W takiej sytuacji sektor jest dramatycznie uzależniony od finansowania z Europejskiego Banku Centralnego, które według danych na koniec marca wyniosło 228 mld euro netto (317 mld euro brutto), czyli aż 63 proc. finansowania dostarczanego przez EBC wszystkim bankom eurostrefy. Gdyby nie ta kroplówka większość hiszpańskich banków już dawno straciłaby płynność.
Problem deficytu kapitałów własnych, które w razie potrzeby absorbują straty wynikające z odpisów aktywów, nie jest ignorowany przez hiszpańskie władze. Można nawet powiedzieć, że robią one co mogą, żeby mu zaradzić. Niestety, mogą niewiele. Pełne urealnienie wartości aktywów wytworzyłoby w bilansach dziury, na których załatanie rządu w Madrycie po prostu nie stać. Dlatego stosuje on politykę małych kroków dostosowawczych, których przykładem są inicjatywy ogłoszone 11 maja. Rząd nakazał bankom utworzenie dodatkowych rezerw na portfelu nieruchomościowym, oferując pomoc w przypadku, gdyby ich bilanse nie były zdolne do przyjęcia takiego obciążenia. Posunięcia te, podobnie jak seria poprzednich, nie uspokoiły jednak rynków finansowych, gdyż uznane zostały za daleko niewystarczające. Te obawy nie są bezpodstawne. Niemal w każdej grupie kredytów można z dużym prawdopodobieństwem spodziewać się dalszych odpisów na utratę wartości. Np. raportowany odsetek nieregularnych kredytów hipotecznych wynosi 2,7 proc. Agencja ratingowa Standard & Poor's prognozuje wzrost do 3,2 proc. w tym roku i 3,6 proc. w roku przyszłym. Trzeba pamiętać, że wskaźnik ten powiązany jest ze stopą bezrobocia, gdyż kredytobiorcy, którzy tracą pracę, często nie są w stanie kontynuować spłaty zadłużenia. Stopa bezrobocia wynosi 24,4 proc. Gdy w 1994 r. była niemal identyczna jak teraz, udział nieregularnych kredytów hipotecznych stanowił 5,5 proc. ogólnej puli. Może to rodzić pytanie, na ile bieżący, niższy poziom jest wynikiem lepszej sytuacji kredytobiorców, a na ile luźniejszych zasad klasyfikacji wątpliwych aktywów.