W pierwszej fali spadków, od marca do połowy kwietnia, WIG runął o ponad 50 proc. Kolejna runda wyprzedaży ruszyła w połowie sierpnia i trwała do końca października. Główny indeks giełdowy stracił wówczas kolejne 48 proc.
Winnym jesiennego załamania, oprócz ogólnego pogorszenia koniunktury giełdowej, był Grzegorz Kołodko, ówczesny minister finansów. Z jego inicjatywy Sejm, po kilkumiesięcznych pracach, przyjął 21 października ustawę o podatku od obrotu akcjami na giełdzie. Wprowadzono 0,2-proc. podatek od wartości zawartych transakcji. Ustawa weszła w życie 1 stycznia 1995 r.
Podatek (wcześniej ani obroty ani zyski z transakcji na giełdzie nie były obłożone podatkami) rozsierdził inwestorów. Spadającym indeksom towarzyszył wyraźny spadek obrotów. Zjawisko to jeszcze nabrało na sile z początkiem 1995 r. W konsekwencji przychody fiskusa z nowego źródła okazały się rażąco niższe od zakładanych. Resort finansów szacował, że w całym 1995 r. zbierze od inwestorów 40 mln zł. Tymczasem w styczniu przychody z podatku giełdowego wyniosły tylko 0,9 mln zł. Na to nałożyły się kłopoty z jego ściąganiem, bo brokerzy, na których ustawodawca nałożył obowiązek naliczania podatku, mieli z tym problemy.
W tej sytuacji ministerstwo szybko wywiesiło białą flagę i po dwóch miesiącach wycofało podatek giełdowy. Rynek zareagował pozytywnie – indeks poszybował o 7 proc. Doszło też do skokowego wzrostu obrotów.
Warto ten przypadek przypomnieć opozycji, która – co jesienią w Krynicy zapowiedział Jarosław Kaczyński – ma zakusy nałożenia na inwestorów giełdowych dodatkowego podatku od obrotu.