-
– obniżka składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.
Do tego należałoby doliczyć utrzymywanie wydatków, wcześniej uznanych za szkodliwe, i brak reform podatkowo-składkowych. To także wpływa na wysokość deficytu.
W sumie ponad kilkanaście miliardów złotych rocznie. Fakt, przy obecnej skali deficytu budżetowego to nic, ale po co jeszcze pogarszać i tak nie najlepszą sytuację?
W świetle powyższego wydaje się więc prawdopodobne, że już niedługo jednym z szeroko dyskutowanych tematów stanie się kwestia konieczności zniesienia konstytucyjnego limitu długu w wysokości 60 proc. PKB. Kto będzie przeciw, „ten chce odebrać polskim rodzinom należne im wsparcie a gospodarce tlen do potrzebnych inwestycji, bez których PKB spadnie”, natomiast głosy „za” będą kwitowane w stylu: „zadłużyli bardziej niż Gierek i jeszcze im mało”.
Brak możliwości wzrostu zadłużenia się przez budżet będzie zapewne już w 2027 r. traktowany jako bariera w dalszym rozwoju polskiej gospodarki i zmniejszaniu dystansu, który dzieli nas od rozwiniętych krajów EU. Nikt nie wspomni, że choć ich wzrost to w dużej mierze pochodna wieloletniego wzrostu wskaźnika dług/PKB, to obecne problemy, z którymi się borykają, to w części właśnie skutek tych działań.
Majowe wybory prezydenckie dadzą już pewien pogląd, co czeka budżet i finanse publiczne w kolejnych latach. Gdyby sprawdziły się niekorzystne dla koalicji sondaże, przewidujące, że przy analogicznym jak w trakcie majowych wyborów rozkładzie głosów na poszczególne partie rośnie ryzyko kolejnej zmiany ekipy rządzącej w Polsce w 2027 r., nie spodziewałbym się zacieśnienia polityki fiskalnej czy głębszych reform nawet przy przyjaznym lokatorze Pałacu Prezydenckiego.