Deficyt górą

Deficyt finansów publicznych w 2024 r. przebił 200 mld zł (prawie 7 proc. PKB), a i ta kwota nie uwzględnia części wydatków zbrojeniowych. Gdybyśmy posłużyli się znanym z finansów wskaźnikiem koszty/dochody, to wyniósł on ponad 130 proc. Słabo. Tym samym relacja dług/PKB wzrosła z 49,5 proc., do około 56 proc., i niewykluczone, że w ciągu roku przekroczy 60 proc.

Publikacja: 14.05.2025 06:00

Marcin Materna, CFA, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Marcin Materna, CFA, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Foto: materiały prasowe/D. Sobieski

Nic nie zapowiada, aby deficyt budżetowy w kolejnych latach był znacząco niższy i spadł poniżej 150 mld zł, a przed nami spore zawirowania w światowej gospodarce oraz rosnące krajowe wydatki, które tylko mogą pogłębić problemy. Wchodzimy w potencjalny kryzys ze sporą kulą u nogi…

Warto podkreślić, że obecny fatalny stan budżetu to w dużej części wina poprzednich rządów, ale nie można też zapomnieć, że i obecny dodał swoje 5 groszy:

  • – renta wdowia,
  • – miesięczne zwolnienie z ZUS-u dla JDG,
  • – utrzymywanie dopłat do prądu,
  • – obniżka składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.

Do tego należałoby doliczyć utrzymywanie wydatków, wcześniej uznanych za szkodliwe, i brak reform podatkowo-składkowych. To także wpływa na wysokość deficytu.

W sumie ponad kilkanaście miliardów złotych rocznie. Fakt, przy obecnej skali deficytu budżetowego to nic, ale po co jeszcze pogarszać i tak nie najlepszą sytuację?

W świetle powyższego wydaje się więc prawdopodobne, że już niedługo jednym z szeroko dyskutowanych tematów stanie się kwestia konieczności zniesienia konstytucyjnego limitu długu w wysokości 60 proc. PKB. Kto będzie przeciw, „ten chce odebrać polskim rodzinom należne im wsparcie a gospodarce tlen do potrzebnych inwestycji, bez których PKB spadnie”, natomiast głosy „za” będą kwitowane w stylu: „zadłużyli bardziej niż Gierek i jeszcze im mało”.

Brak możliwości wzrostu zadłużenia się przez budżet będzie zapewne już w 2027 r. traktowany jako bariera w dalszym rozwoju polskiej gospodarki i zmniejszaniu dystansu, który dzieli nas od rozwiniętych krajów EU. Nikt nie wspomni, że choć ich wzrost to w dużej mierze pochodna wieloletniego wzrostu wskaźnika dług/PKB, to obecne problemy, z którymi się borykają, to w części właśnie skutek tych działań.

Majowe wybory prezydenckie dadzą już pewien pogląd, co czeka budżet i finanse publiczne w kolejnych latach. Gdyby sprawdziły się niekorzystne dla koalicji sondaże, przewidujące, że przy analogicznym jak w trakcie majowych wyborów rozkładzie głosów na poszczególne partie rośnie ryzyko kolejnej zmiany ekipy rządzącej w Polsce w 2027 r., nie spodziewałbym się zacieśnienia polityki fiskalnej czy głębszych reform nawet przy przyjaznym lokatorze Pałacu Prezydenckiego.

Oczekiwałbym raczej kolejnych prezentów dla elektoratu – obawy przed utratą władzy mogą skłonić do dalszego wzrostu wydatków, zgodnie z logiką, „jeśli wygramy, to będziemy się zastanawiać, co z tym zrobić, jeśli przegramy, to nie będzie to już nasz problem”. Niewykluczony przejściowy spadek stóp procentowych może to nawet ułatwić.

W ten sposób zbliżymy się do Shangri-La, czyli poziomu konsumpcji porównywalnego z krajami Europy Zachodniej (przy niższym poziomie usług państwowych), lecz z długiem znacznie wyższym i droższym niż ten, który one obecnie posiadają. Jego obsługa i spłata spadną na kolejne – mniej liczne – pokolenie.

Felietony
Potrzeba deregulacji wraca jak bumerang
Felietony
Ulga dla kredytobiorców, niższe zyski oszczędzających
Felietony
Zmierzch zielonej „ściemy”
Felietony
Ożywianie relacji inwestorskich
Felietony
Gospodarka o obiegu zamkniętym – przewodnik inwestora
Felietony
Pomoc państw Azji Wschodniej w odbudowie Ukrainy