Dzień się rozpoczął od osłabienia, ale jego skala niczego nie rozstrzygała. Pojawiło się cofnięcie, które zanegowało piątkową zwyżkę – ale nie cały wzrost, który nie rozpoczął się w piątek, a w czwartek. Zresztą mowa przecież tylko o ostatniej falce. Faktycznie wzrost przecież trwa już prawie od miesiąca. Dołek został wyznaczony 16 stycznia. Od tamtej pory ze zmiennym szczęściem udaje się popytowi podnosić wyceny kontraktów. W konsekwencji doszło do zbliżenia się do poziomu szczytu z 13 stycznia.

Być może część graczy właśnie w poziomie maksimum z 13 stycznie dopatruje się progu, którego pokonanie przyniosłoby zmianę w postrzeganiu rynku. Przyznam, że mam wątpliwości, czy faktycznie ten szczyt ma aż takie znaczenie. Nie chodzi tu bowiem o sam szczyt, ale o to, co on ma oznaczać, czyli jaki jest jego kontekst techniczny. Dla zmiany układu sił na rynku potrzebna jest zmiana cen, która doprowadziłaby do zanegowania ostatniego ruchu w ramach tendencji. Czy spadek cen między 13 a 16 stycznia jest takim ruchem, którego negacja coś zmieni? Moim zdaniem dołek z 16 stycznia nie różni się znacznie od dołka wyznaczonego dokładnie miesiąc wcześniej. W związku z tym spadek z połowy stycznia uznaję za część ruchu zapoczątkowanego w górnicze święto i dopiero negacja całości będzie miała znaczenie. Takie dywagacje są normą, gdy korzysta się z narzędzi trendowych w fazie konsolidacji.