Na piątkowej sesji w okolicy godziny 16 obrót na 20 najważniejszych spółkach warszawskiego parkietu wynosił nieco ponad 200 mln złotych, a rozpiętość wahań ceny kontraktów na indeks oparty na tych spółkach wynosiła 11 pkt. W takich warunkach nie ma szans na to, by rozsądnie zarobić na rynku w trakcie jednej sesji.
Nasz rynek nie tylko nie rozpieszcza daytraderów, ale od kilku tygodni testom cierpliwości poddaje również graczy o dłuższym horyzoncie inwestycyjnym. Prawdę mówiąc, nawet średnioterminowi w ostatnich tygodniach mogą się czuć zawiedzeni. Mamy bowiem do czynienia z wielodniową konsolidacją, której charakter w dalszym ciągu pozostaje zagadką. Oczywiście, mamy pewne założenia, ale to tylko założenia. Nie ma obecnie możliwości stwierdzenia z pełną stanowczością, czy ten ruch boczny to przejaw siły popytu po kilku miesiącach przeceny czy też siły podaży, gdyż odbicie ma marną wielkość.
Niestety nie wygląda na to, by rozstrzygnięcie tego dylematu pojawiło się szybko. Pozostaje więc przyjąć, że obowiązujące od wielu dni założenia wciąż są w mocy. Zatem przyjmujemy, że mamy do czynienia z korektą wzrostową, która trwa od dołka z 16 stycznia. Korektą w trendzie spadkowym, który trwa od wyznaczenia szczytu tuż pod poziomem 2600 pkt. To prowadzi do wniosku, że dołek z 16 stycznia nie jest ostatecznym dołkiem tego trendu, a więc ceny mogą spadać niżej. Założenie zmieniłoby się, gdyby pokonany został lokalny szczyt z 4 grudnia.