Publikacja będzie już tylko kolejnym elementem większej całości, jaką jest globalny strach przed konsekwencjami spowolnienia w Chinach. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Prawda jest taka, że wyciszające się wskazania z Chin nie są żadnym zaskoczeniem ani nowością. To, że stały się obecnie motywem przewodnim, wynika z dwóch powodów. Dla indeksów chińskich motywem obrazującym wagę sytuacji były decyzje o dewaluacji juana. Ostatnio doszła do tego decyzja o obniżeniu stóp procentowych. Pewnie nie ostatnia. To dało także sygnał rynkom zachodnim. Tu dochodzimy do „po drugie". Drugim aspektem jest wątek rynków zachodnich oraz tego, że na nich od lat nie było konkretnej korekty z prawdziwego zdarzenia. Jej pojawienie się było straszakiem od dłuższego czasu, ale jakoś się to nie ziszczało. Chiny są więc tu raczej wytłumaczeniem czy może zapalnikiem tego, co wydawało się nieuniknione.

Jakie z tego wnioski? Nie wydaje się, żeby ten ruch miał być początkiem nowej bessy na rynkach rozwiniętych. Przynajmniej na razie nie ma ku temu powodów. Skala osłabienia indeksów zachodnich nie jest wyjątkowa i mieści się w ramach normalnego odreagowania i realizacji dużych zysków z kilku lat. To, z czym naprawdę mamy do czynienia, pokażą same rynki, gdy rozpocznie się faza wzrostu. Nowe szczyty trendów są nadal w zasięgu.