Dwa sierpniowe szoki

Chiński rząd zdecydowanie nie chce wykolejenia światowej gospodarki. To jeszcze nie ten etap walki o globalną hegemonię.

Aktualizacja: 06.02.2017 19:59 Publikacja: 31.08.2015 06:00

Piotr Kuczyński, główny analityk, Dom Inwestycyjny Xelion

Piotr Kuczyński, główny analityk, Dom Inwestycyjny Xelion

Foto: Archiwum

Sierpień często na rynkach finansowych jest miesiącem tak zwanej letniej hossy. Tym razem tak się nie stało. Obozowi byków na całym świecie zaszkodziło to, co się działo w Chinach na rynku walutowym. W Polsce WIG20, indeks dużych spółek, został znowu uderzony przez szaleńcze pomysły polityków.

Spójrzmy najpierw na to, co działo się w Chinach. Na rynku akcji widać było, że działania rządu chińskiego nie poprawiły sytuacji. Interwencje rządowe (w tym zakupy akcji) są głęboko demoralizujące i nie podobają się na świecie, ale Chińczycy dodatkowo popisali się wyjątkową niekompetencją. Wpierw kupowali akcje, a potem poinformowali, że będą interweniowali rzadziej, co musiało oczywiście doprowadzić do potężnej przeceny (dwa razy po 8 procent). Potem Ludowy Bank Chin (LBCh) musiał zastosować kolejne środki, żeby uspokoić sytuację

Czy można sobie wyobrazić polskich, niemieckich, amerykańskich graczy giełdowych żądających uruchomienia środków z budżetu w celu ratowania indeksów przed spadkami? Jeszcze do niedawna było to wprost niewyobrażalne, ale teraz? Kto wie... Skoro można żądać pokrycia strat na kredytach frankowych, to do interwencji na rynku akcji może być bardzo blisko (mam nadzieję, że to jest z mojej strony tylko ponury żart).

Po rynku akcji w sierpniu na wokandę trafił chiński rynek walutowy. Powodem było to, że 11 sierpnia bank centralny Chin obniżył stopę referencyjną o 1,9 proc., co wywołało największe dzienne osłabienie chińskiej waluty od stycznia 1994 r. LBCh poinformował, że ta zmiana ma charakter jednorazowy i nie oznacza wejścia w fazę stałego osłabiania juana, ale następnego dnia juan znowu stracił 2 procent. To doprowadziło do panicznej wyprzedaży w Europie i w USA. GPW praktycznie nie zareagowała, ale po uruchomieniu paniki na światowych giełdach i nasz parkiet się poddał (mimo że nie miał czego korygować).

Analitycy twierdzą, że wejście Chin w fazę wojny walutowej wpłynie na obniżenie globalnego wzrostu gospodarczego. Owszem, słabszy juan to zwiększenie konkurencyjności gospodarki Chin, co może zwiększyć popyt na produkty chińskie na świecie i ograniczyć import w samych Chinach, a to może zaszkodzić globalnemu wzrostowi gospodarczemu. Szkodzi też cenom surowców (oprócz złota, gdzie działała magia bezpiecznej przystani). Nawiasem mówiąc, cena złota krąży wokół kluczowego poziomu 1100 USD za uncję (50 procent zniesienia Fibonacciego).

Mówiono, że chińska interwencja walutowa, zmniejszając światowy wzrost gospodarczy, zaszkodzi cenom surowców. Według mnie będzie tak tylko wtedy, gdy równolegle zajdą dwa zjawiska. Po pierwsze, działania Ludowego Banku Chin i rządu chińskiego doprowadzą do naprawdę dużego (np. o 30 procent) osłabienia juana. Po drugie, decyzje rządu chińskiego, chcącego przestawienia zwrotnicy z eksportu na popyt wewnętrzny, nie znajdą szybko odbicia w gospodarce. Gorzej jest z przestawieniem zwrotnicy – chińskie płace rosną szybko, ale nadal większość Chińczyków niewiele na tym zyskuje.

Jeśli chodzi o walutę, to uważam, że chiński rząd zdecydowanie nie chce wykolejenia światowej gospodarki. To jeszcze nie ten etap walki o globalną hegemonię. Chiny prowadzą swoją politykę, patrząc na wiele lat do przodu – zdecydowanie na dłuższy okres niż czteroletnia kadencja parlamentu czy nieco dłuższa prezydencka. Osłabili juana o parę procent i teraz poprowadzą kurs w bok – odczekają wiele miesięcy, zanim znowu go osłabią. Nawiasem mówiąc – skoro Amerykanie, Japończycy, Europejczycy świadomie osłabiali lub nadal osłabiają swoje waluty, to dlaczego nie miałyby tego robić Chiny?

Jak już wspominałem, GPW też odchorowała chińskie decyzje. Odchorowała też jednak wcześniej to, że 5 sierpnia Sejm przyjął ustawę, która doprowadziła do potężnej przeceny sektora bankowego. Patrzyłem na to z daleka i naprawdę zdziwiony byłem tym, że politycy i ich eksperci nie potrafią liczyć. Wprowadzono w projekcie ustawy, którą złożyła PO, niezwykle demoralizujące i szkodliwe zmiany, które mogą zaszkodzić wszystkim Polakom.

W sumie (mniejszy CIT zapłacony przez banki, niewypłacone do Skarbu Państwa dywidendy PKO BP i BGK) można liczyć na utratę przez budżet państwa 5–6 mld zł. Stracą posiadacze funduszy inwestycyjnych, przyszli emeryci, którzy pozostają w OFE, zmniejszy się akcja kredytowa banków. Inaczej mówiąc, każdy Polak (również niemowlak) zapłaci za pomoc kredytobiorcom frankowym po około 130 zł. Pytanie jest proste: czy tego chcemy i czy politycy zdają sobie sprawę, że pomagając nielicznej grupie, szkodzą wszystkim?

Propozycja Sejmu jest też głęboko demoralizująca. Oznacza bowiem tylko to, że można się zabawiać, wziąć ryzykowny kredyt, zyskiwać na nim, a jak w końcu zacznie się nie udawać, to poprosić resztę Polaków o zrzutkę. Czyli tak jak w grze komputerowej – nie udało się na poziomie X, to wracamy do początku i nic nie tracimy. Czy to jest uczciwe? Tylko i wyłącznie dlatego, że są jeszcze nadzieje na przywrócenie we wrześniu pierwotnej formy tej ustawy (jeśli Senat, jak się oczekuje, zmieni decyzję Sejmu), ceny akcji banków przestały nurkować.

Osobną sprawą jest zachowanie kursu franka. Od połowy lipca systematycznie rośnie kurs EUR/CHF (z przerwą na ostatnie zawirowania giełdowe). Nic dziwnego – w końcu ujemne stopy procentowe i recesja w szwajcarskiej gospodarce muszą się przełożyć na zmniejszenie popytu na franki. To jest przestroga dla szalejących polityków, żeby przestali mnożyć pomysły, które mają pomóc frankowiczom, szkodząc całej reszcie. Jeśli frank wejdzie w stały trend spadkowy, to może wrócić do poziomu sprzed styczniowej decyzji SNB, a nawet zejść niżej. Wtedy ci, którzy chcą pomagać, mogą się stać pośmiewiskiem...

Komentarze
Gołębnik pozostaje otwarty
Komentarze
Kwiecień w obligacjach
Komentarze
W Polsce stopy w dół, w USA nie
Komentarze
Wyczekiwane decyzje RPP
Komentarze
Łapanie oddechu
Komentarze
Indeksy w Warszawie w pogoni za kolejnymi rekordami