Na początku notowań powiało optymizmem, ale gdy trzeba było wykazać się determinacją i chęcią zaangażowania kapitału, wspomniany optymizm wyparował. Praktycznie cały dzień dominowała zwyżka, ale tylko w relacji do poprzedniego zamknięcia. Jeśli porównamy notowania z popołudnia do tego, co działo się w pierwszych godzinach sesji, to obraz jest mniej jasny.

To niezdecydowanie jest znamienne, gdyż rynek przebywa w okolicy 2150 pkt, a więc poziomu, który uchodzi za pierwszy opór. Jak widać, nie ma zgody co do tego, że zwyżka ma być kontynuowana. Wczoraj rano były dogodne warunki do tego, by rynek wykonał ruch w górę. Japoński Nikkei zanotował największy dzienny wzrost od 2008 roku. Okazało się, że i to było za mało. Tym samym pojawia się wątpliwość, czy bykom starczy zapału, by doprowadzić przynajmniej do próby ataku na poziom oporu na 2300 pkt. O skutecznym sygnale nawet nie wspominam.

Mark Hulbert w ostatnim swoim tekście odnotowuje, że giełdowi weterani podchodzą do ostatnich spadków ze spokojem. Wychodzą oni z założenia, że rynek akcji w USA ma przed sobą wzrost cen, a aktualne wyceny zaczynają być interesujące. Innymi słowy wydaje się, że to kolejna grupa analityków, którzy wskazują na korekcyjny charakter ostatnich spadków. Panuje tu przekonanie, że czynnik chiński jest tylko dobrym wytrychem, by medialnie tłumaczyć rynkowe zawirowania. Rynek potrzebował korekty i w końcu ją dostał, a powód jest rzeczą wtórną.