Nie wierzę politykom

Nie ma więc chyba sensu zbyt długie rozwodzenie się nad obietnicami wyborczymi, ponieważ i tak wiadomo, że niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory, to ani nie dostaniemy po 500 zł na każde dziecko, ani nie zapłacimy superprostego 10-proc. podatku.

Aktualizacja: 06.02.2017 19:09 Publikacja: 18.09.2015 06:00

Marcin Peterlik, IBnGR

Marcin Peterlik, IBnGR

Foto: Archiwum

W końcówce kampanii wyborczej politycy, zgodnie z oczekiwaniami, dbają o dobry humor elektoratu i raczą nas coraz to dziwniejszymi obietnicami wyborczymi.

Opozycyjne pomysły, takie jak przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego, 500 zł na każde dziecko czy darowanie połowy kredytów tzw. frankowiczom, nieco się już osłuchały, więc wyborczą pałeczkę postanowiła przejąć partia rządząca.

Nowy skecz wyborczy nosi tytuł „Rewolucja na rynku pracy" i mówi o likwidacji dotychczasowych form zatrudnienia, wprowadzeniu nowej, tzw. jednolitej, od której nie będziemy odprowadzać składek zdrowotnych oraz emerytalnych, zapłacimy za to jeden superpodatek, który dla najmniej zarabiających wyniesie 10 proc. Ci, którzy zarabiają najwięcej, zapłacą zaś prawie 40 proc. Niestety, autorzy scenariusza nie chcą nam powiedzieć, ani ile trzeba będzie zarabiać, żeby załapać się na to okrągłe 10 proc., ani jakim trzeba będzie być krezusem, żeby uzyskać miano „najlepiej zarabiającego" i wpaść w stawkę 40-proc. W skeczu są też elementy dla niektórych nie do śmiechu, takie jak na przykład likwidacja umów-zleceń.

Umowy te, pogardliwie zwane „śmieciowymi", dają obecnie wielu osobom możliwość jakiejkolwiek pracy, a inni mogą dzięki tej formie zatrudnienia dorobić. Co więcej, osoby te, pracując na zleceniu, otrzymują do ręki więcej pieniędzy, niż otrzymywałyby, pracując na etacie, co bez wątpienia sobie cenią. Cenią sobie też to pracodawcy, którzy nie są obciążeni wysokimi kosztami i mogą w miarę potrzeb zwiększać i zmniejszać zatrudnienie w swoich firmach. Tak właśnie działa elastyczny rynek pracy i dzięki temu rozwija się oficjalna gospodarka, a nie szara strefa. Dziwi mnie trochę, że partia teoretycznie liberalna tego nie rozumie i prezentuje pomysły rodem z centrali związku zawodowego. Ale nadchodzą wybory, więc dziwić chyba jednak nic nie powinno.

Nie dziwi też szczególnie, dlaczego ten rewolucyjny pomysł poznajemy w formie bardzo ogólnikowej, bez szczegółów, w których, jak wiadomo, tkwi przysłowiowy diabeł. Szczegółów nie poznaliśmy, bo ich po prostu nie ma. Pomysł na rewolucję na rynku pracy jest bowiem wzięty z tej samej półki, z której pochodzą historyczne obietnice, takie jak na przykład słynne już „3x15" w odniesieniu do zmian w systemie podatkowym czy likwidacja KRUS i objęcia rolników takim samym systemem ubezpieczeń co pozostałe grupy zawodowe. Idee chwalebne, ale szybko weryfikowane powyborczą rzeczywistością. Bo po wyborach – to wiadomo – a to kryzys wybuchnie na świecie, a to koalicjant storpeduje ambitne plany...

Nie ma więc chyba sensu zbyt długie rozwodzenie się nad obietnicami wyborczymi, ponieważ i tak wiadomo, że niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory, to ani nie dostaniemy po 500 zł na każde dziecko, ani nie zapłacimy superprostego 10-proc. podatku. I to chyba dobrze, ponieważ abyśmy w portfelach mieli więcej pieniędzy, musi być spełniony jeden podstawowy warunek – polska gospodarka musi rozwijać się szybko i stabilnie. A realizacja populistycznych wyborczych obietnic, którymi politycy tak chętnie mydlą nam oczy, na pewno by temu nie sprzyjała.

Komentarze
W Polsce stopy w dół, w USA nie
Komentarze
Wyczekiwane decyzje RPP
Komentarze
Łapanie oddechu
Komentarze
Indeksy w Warszawie w pogoni za kolejnymi rekordami
Komentarze
Pewne prawidłowości
Komentarze
Wyższy cel?