Niestety, zachodzi obawa, że rynki wykreowały w sobie optymizm, opierając się na dość ryzykownych założeniach. Znaczące spadki z początku roku stały się bowiem fundamentem tezy, że ktoś będzie musiał coś z tym zrobić. Jak zwykle padło na rządy. Oczekiwania, że chińskie władze zaskoczą impulsem fiskalnym i monetarnym, dały podstawę do znacznego wzrostu cen metali. Miedź zdrożała w Londynie o 7 proc.

Ciekawym zjawiskiem jest zwyżka cen złota, która odbywała się jednocześnie ze wzrostem cen innych metali. Kruszec zdrożał o 3 proc., ciągnąc za sobą srebro i platynę. Sytuacja ta, jeżeli potrwa dłużej, zacznie przypominać okres hossy z 2010 r. To pokazuje, jak wielkie są nadzieje związane z chińskim interwencjonizmem. Tymczasem rynki, łącząc tempo wzrostu tej gospodarki z poziomem importu surowców, popełniają poważną pomyłkę. Import zależy przede wszystkim od rozmiarów gospodarki, nie od tempa wzrostu. Warto jednak pamiętać, że w Chinach zapasy miedzi są na bardzo wysokim poziomie.

W przypadku ropy nadal duża rolę odgrywa nadzieja, że wielkość wydobycia zostanie zamrożona na styczniowym poziomie. Brent po ponad 10-proc. wzroście zbliżyła się do 40 USD za baryłkę, WTI zaś po niewiele mniejszym rajdzie przebiła od dołu 35 USD. Spośród surowców energetycznych negatywnie wyróżnił się gaz zimny.