Jednym z najpopularniejszych błędów inwestycyjnych jest zakładanie, że trwający trend będzie kontynuowany. Dlatego mniej doświadczeni inwestorzy, widząc, że w ostatnich latach najwięcej można?było zarobić na obligacjach,?wpłacają środki głównie?do funduszy papierów dłużnych. Nie zwracają uwagi na to, że rentowność obligacji zaczęła piąć się już do góry (spadać ceny), co oznacza, że hossa na tym rynku dobiegła końca. Poza tym ulegają również instynktowi stadnemu. Jeśli większość wpłaca do funduszy obligacji, to zakładają, że jest to racjonalne postępowanie. Jednak na giełdzie z reguły zarabiają te osoby, które samodzielnie podejmują decyzję. Często w komentarzach analityków można usłyszeć, że „większość nie ma racji" i jeśli większość zakłada kontynuację zwyżek, to niebawem rozpocznie się korekta albo odwrócenie pozytywnej tendencji. Doświadczeni gracze giełdowi radzą się wycofywać z inwestycji, kiedy o inwestowaniu w akcje rozmawiają już prawie wszyscy, a na rynku panuje euforia. I odwrotnie – warto lokować środki w akcje, kiedy inwestorzy się boją, a media wieszczą kontynuację bessy.
Mało znaczące wskazówki
Inną pułapką psychologiczną, w którą wpadają gracze, jest wiara w pewne mało znaczące wskazówki. Przykładowo taką wskazówką mogą być poziomy cenowe, do których indeksy z założenia mają przez pewien czas podążać, albo poniżej których już nie spadną. Chociaż takie prognozy poziomu indeksów nie mają racjonalnego uzasadnienia, to inwestorzy bardzo lubią „takie konkrety" i domagają się ich od analityków. Dlatego często w prasie ekonomicznej czy na portalach internetowych można znaleźć wypowiedzi ekspertów, którzy spełniają oczekiwania inwestorów i podają np. poziomy indeksów, na jakich giełda zakończy dany rok. Jednak sami analitycy zdają sobie sprawę z tego, że dokładne określenie poziomu cen to zadanie niewykonalne, ponieważ rynkami finansowymi w dużej mierze rządzą emocje. Dlatego często podają sztampowe odpowiedzi lub w ogóle unikają takich zgadywanek. Przykładowo od zarządzających funduszami inwestycyjnymi najczęściej możemy co roku usłyszeć, że indeksy w ciągu 12 miesięcy wzrosną o 10–15 proc. – jest to taka standardowa prognoza. Kiedy w roku 2007 na giełdach rozpoczęły się spadki, najpierw większość analityków przewidywała, że WIG20 nie znajdzie się poniżej 3200 pkt (-22 proc.).
W miarę pogłębiania się spadków w kolejnych miesiącach twierdzili oni, że WIG20 na pewno nie zejdzie poniżej 2800. W najczarniejszym scenariuszu zakładano, że takie ostateczne minimum to 2300. A jak wiemy, indeks spadł w lutym 2009 r. nieco poniżej 1300 pkt! Taka wiara w pewne poziomy cenowe to tzw. pułapka zakotwiczenia. Kiedy na rynku finansowym brak jest rzetelnych narzędzi prognostycznych, to ludzie szukają jakichkolwiek wskazówek, na podstawie których mają złudzenie, że są w stanie przewidzieć przyszłość.
Nie realizujemy strat
Z taką pułapką zakotwiczenia mamy również do czynienia, kiedy trzymamy zniżkujące akcje, ponieważ nie chcemy ich sprzedać poniżej ceny, po której wcześniej je kupiliśmy. Uparcie wierzymy, że dokonaliśmy dobrego wyboru i dlatego nie zmieniamy strategii, mimo że sytuacja na rynku jest już inna. Jeśli walory, które wybraliśmy do naszego portfela, tanieją – nie chcemy się ich pozbywać jeszcze z kilku innych powodów. Jednym z nich jest silna niechęć do realizacji papierowych strat. Jak udowodnili naukowcy, strata o takiej samej wartości jak zysk boli inwestorów dwa razy bardziej, niż zysk cieszy. Jeśli na jednej spółce zarobimy 500 zł, a na drugiej stracimy 500 zł, to w rezultacie bardziej przejmujemy się stratą niż jesteśmy dumni z wypracowanego zysku. A w odczuciu inwestorów papierowa strata nie jest prawdziwa, dlatego jej nie realizują. Taniejące papiery trudno jest sprzedać, ponieważ giełdowi gracze dodatkowo wpadają w pułapkę zaangażowania. Polega ona na tym, że im więcej czasu i wysiłku poświęcili oni na analizę spółki, to tym trudniej jest im się wycofać z inwestycji. Nie lubimy też się mylić, a sprzedaż papierów ze stratą byłaby przyznaniem się do błędu.