Po przebiciu pułapu 6300 pkt zwyżka liczona od kwietniowego dołka („liberation day” Trumpa) przekroczyła 26 proc. (w cenach zamknięcia).

Ten imponujący wzrost ma też jednak swoją cenę. S&P 500 ubiegły tydzień kończył ze wskaźnikiem ceny do prognozowanych zysków spółek powyżej 22, co oznacza, że P/E odchylił się w górę o ponad 20 proc. od 10-letniej średniej (której notabene dotknął w trakcie kwietniowego tąpnięcia).

Patrząc szerzej na okres od jesieni ub.r., taki poziom wycen był na Wall Street okazją raczej do redukowania, niż zwiększania zaangażowania w akcjach. Pewną okolicznością łagodzącą jest natomiast lekka poprawa prognoz zysków, szczególnie na przyszły rok (do niedawna były mocno rewidowane w dół).

Pierwsze ostrzegawcze wieści przyniósł jednocześnie najnowszy sondaż Bank of America wśród zarządzających funduszami – udział gotówki w portfelach spadł poniżej 4 proc., co według tak zwanej reguły gotówkowej Bank of America oznacza formalnie sygnał sprzedaży ryzykownych aktywów.

Z naszej obserwacji wynika, wszakże, że takie sygnały pojawiały się ostatnio nawet kilka miesięcy przedwcześnie, więc proces formowania lokalnej górki na giełdzie może jeszcze potrwać. Tym bardziej, że z tego samego sondażu wynika, że fundusze są ciągle raczej dość sceptycznie nastawione do amerykańskich akcji (dużo większy entuzjazm skierował się w stronę akcji z Europy oraz rynków wschodzących).