Końcówka roku przyniosła mocne spadki na Wall Street, a więc na rynku, który wcześniej trzymał się dość mocno wzrostowej linii trendu. Czy to, co dzieje się za oceanem, to tylko silna korekta, czy jednak wstęp do rynku niedźwiedzia?
Bessa na globalnym rynku akcji zaczęła się w styczniu 2018 r., przy czym rynek amerykański pozostawał relatywnie mocny do września. Ta słabość, którą ostatnio obserwujemy, czyli przedświąteczne 14-miesięczne minimum na S&P500, jest znacząca jak na ten okres roku. Patrząc historycznie podobna słabość była obserwowana tylko cztery razy w ciągu ostatnich 90 lat: 1930 r. czyli czas Wielkiej Depresji, 1941 r., czyli panika po atakach na Pearl Harbor, 1973 r. a więc tuż przed kryzysem naftowym i końcówka 2000 r., czyli czas kryzysu po pęknięciu bańki dot-comów. Uważam, że obecna sytuacja ma wiele wspólnego właśnie z tą ostatnią. Minione 9 lat hossy na Wall Street stało przecież pod znakiem dominacji sektora IT i spółek z grupy FAANG.
Możemy teraz szukać analogii z 2000 r.?
Tak. I wynika z tego, ze jeśli ktoś kto w przyszłym roku nie sprzeda dolarów i nie kupi za to polskich akcji, to, jak mówią spekulanci – przegra życie, przynajmniej na następne kilka lat. Przy czym owa analogia sugeruje, że ten moment zakupów akcji jest wciąż odległy o jakieś 9-10 miesięcy. Stąd najbliższe 2-3 kwartały na rynkach akcji mogą być słabe, ale prędzej czy później ta słabość wymusi zmianę polityki pieniężnej Fedu, dolar zakończy okres siły i wejdzie w fazę bessy, a tym samym rynki wschodzące wejdą fazę inflacyjnej hossy. Tak wygląda mój scenariusz bazowy na przyszły rok.