Uzbieraliśmy 10 tys. zł i nie zamierzamy wydać tych pieniędzy w najbliższej przyszłości. Jak możemy je ulokować, żeby było w miarę zyskownie i bezpiecznie?
Odpowiedź na drugą część pytania jest stosunkowo łatwa. Bezpieczne są niewątpliwie lokaty bankowe (są objęte gwarancjami BFG; jeśli nie zerwiemy umowy, odsetki zawsze zostaną wypłacone) oraz obligacje skarbowe (tu gwarantem wykupu papierów i wypłaty odsetek jest Skarb Państwa). Do tej samej kategorii można zaliczyć niektóre rodzaje funduszy, przede wszystkim gotówkowe oraz rynku pieniężnego (inwestują mało ryzykownie, dlatego z reguły notują niewielki zysk, który nie jest znany z góry; w razie bankructwa firmy prowadzącej fundusz pieniądze klientów zostałyby przeniesione do innego TFI).
Zysk minus podatek i inflacja
Całkowitego bezpieczeństwa nie jesteśmy jednak w stanie sobie zapewnić. Choćby dlatego, że oszczędności są też narażone na negatywne działanie inflacji. Przy obecnym wzroście cen (ok. 1,7 proc. w marcu 2019 r.) moglibyśmy powiedzieć, że nie ponosimy strat, gdybyśmy zarabiali ponad 2,1 proc. w skali roku.
Dlaczego? Odsetki od lokat czy zyski z funduszy są pomniejszane o 19-proc. podatek. Na przykład lokata ze stawką 2 proc. przyniesie w rzeczywistości 1,62 proc. odsetek. Przy 1,7 proc. inflacji realnie nasz kapitał zostanie więc uszczuplony.
Trzeba przyznać, że w obecnych warunkach większość osób bezpiecznie lokujących oszczędności realnie traci. Według danych NBP średnie oprocentowanie nowych depozytów (od sześciu miesięcy do roku) wynosi 1,7 proc. Można dostać więcej, nawet znacznie powyżej 2 proc., ale na ogół trzeba mieć konto w danym banku albo przynieść „nowe" oszczędności. Kto wybierze standardową ofertę któregoś z największych banków, nie powinien spodziewać się więcej niż 1 proc. (np. PKO BP proponuje na rok 0,7 proc. lub 1 proc., jeśli klient skorzysta z bankowości internetowej czy mobilnej).