Banki centralne Węgier (MNB) i Czech (CNB) jako pierwsze w UE od wybuchu pandemii zdecydowały się w tym tygodniu na podwyżki stóp procentowych. W obu krajach inflacja jest powyżej celu inflacyjnego, a banki centralne tłumaczą, że nie chcą dopuścić do jej utrwalenia się na podwyższonym poziomie. W Polsce inflacja również jest powyżej celu NBP, ale ten stóp nie podnosi. Dlaczego?
Te trzy banki centralne funkcjonują w podobnym otoczeniu inflacyjnym, ale nieco inaczej je interpretują. Węgrzy i Czesi obawiają się, że inflacja może utrwalić się na podwyższonym poziomie, stąd decyzja, aby rozpocząć cykl zacieśniania polityki pieniężnej. NBP stoi zaś na takim stanowisku jak Fed – że wzrost inflacji jest przejściowy i w dużej części podyktowany czynnikami podażowymi, a więc na chwilę obecną nie ma potrzeby dostosowania parametrów polityki pieniężnej.
Czy inflacja w Polsce ma rzeczywiście inny charakter niż w pozostałych krajach regionu? Część ekonomistów wskazuje, że na Węgrzech wzrost płac jest istotnym kołem zamachowym inflacji, a u nas jeszcze nie.
Ja bym powiedział, że sytuacja na rynku pracy jest raczej tym, co wszystkie kraje regionu łączy. Polska ma najniższą stopę bezrobocia w całej UE, na Węgrzech i w Czechach sytuacja też jest dość napięta. Z tego powodu wydaje się, że w krajach Europy Środkowo-Wschodniej ryzyko utrwalenia się inflacji na podwyższonym poziomie jest wyraźnie wyższe niż np. w USA, gdzie zatrudnienie jest wciąż o około 7,5 mln osób niższe niż przed pandemią. Jeśli chodzi o sytuację na rynku pracy, kraje naszego regionu przeszły przez pandemię relatywnie suchą stopą. W okres dynamicznego ożywienia wchodzimy więc z dość ciasnym rynkiem pracy. Już są sygnały, że pracodawcy mają problem ze znalezieniem pracowników, a to może zwiastować dalszy wzrost płac. Najbardziej obawia się tego węgierski bank centralny, ale ryzyko rozkręcenia się spirali płacowo-cenowej istnieje w całym regionie.