Od razu ujawnię tajemnicę intrygującego tytułu. Mam nadzieję, że przyciągnął on uwagę czytelników. Zwłaszcza tych wylegujących się na plaży.
W ostatniej dekadzie powstały nowe galerie sztuki. Ktoś może uznać to za dowód szybszego rozwoju rynku. Natomiast niektóre z tych firm utworzono tylko dla zbudowania wizerunku właścicieli.
Na przykład osoba czerpie dochody z wynajmu posiadanych lokali i z tych dochodów finansuje galerię. Galeria zatem nie jest przedsiębiorstwem, nie jest rentowna. Dzięki galerii jej właściciel występuje w roli marszanda i to jest jego jedyny zysk.
Handel sztuką postrzegany jest u nas jako snobistyczna, przyjemna, łatwa praca. Marszand na co dzień przebywa pośród modnych artystów i to daje mu prestiż. Marszand należy do „lepszego" towarzystwa.
Problem, który tu stawiam, nie jest marginalnym zjawiskiem. Wyliczyć mogę co najmniej kilkanaście firm, które funkcjonują na tej zasadzie. Nieświadomy obserwator rynku sztuki zakwalifikuje takie galerie jako przedsiębiorstwa przynoszące dochód, skoro istnieją od lat.