Produkująca wędzonego łososia firma Morpol z Ustki na norweskiej giełdzie zadebiutowała w czerwcu ubiegłego roku. Teraz rozważa dual-listing. – Namawiają nas do tego ludzie z domów maklerskich BZ WBK i BRE Banku. Chcą, byśmy byli bardziej dostępni dla polskich inwestorów, którzy teraz interesują się nami w niewielkim stopniu – potwierdza w rozmowie z „Parkietem” Jerzy Malek, prezes i główny udziałowiec Morpolu. Poprzez cypryjską spółkę Friendmall ma on blisko 47 proc. akcji łososiowej firmy, której kapitalizacja na giełdzie w Oslo przekracza równowartość 1,6 mld zł.
Morpol jest światowym liderem w produkcji wędzonego łososia. Sprzedaje wyroby w Europie, USA i Japonii, a w 2010 r. miał 430 mln euro przychodu i 11,8 mln euro zysku netto (odpowiednio 1,7 mld zł i 47 mln zł). Dla porównania Graal, największa rybna spółka z GPW, zakończył zeszły rok z 492,2 mln zł przychodów i 6,6 mln zł zysku.
[srodtytul]Oferta na GPW do 500 mln zł [/srodtytul]
Morpol mógłby zadebiutować na GPW pod koniec tego lub na początku przyszłego roku. – Jeśli podejmiemy taką decyzję, to zrobimy ofertę akcji za 300–500 mln zł – ujawnia Malek. Pieniądze pójdą na rozbudowywanie mocy spółki. Przetwórca chce się rozwijać zarówno organicznie, jak i przez przejęcia aktywów innych firm. – Budujemy trzy przetwórnie w Szkocji, Niemczech i Francji, żeby być bliżej klienta docelowego. To są inwestycje na dwa lata. Tylko w tym roku wydamy na nie ok. 25 mln euro. W ciągu trzech miesięcy powinniśmy też sfinalizować zakup farm wietnamskiej spółki – informuje Malek.
Morpol chce też inwestować w rynek przetwórstwa ryb białych, m.in. śledzi i makreli. Takie produkty mają polskie spółki z GPW – Graal, Seko i Wilbo. Czy Morpol ma na celowniku którąś z nich? – Wszystkie te firmy nadają się do przejęcia, ale najpierw muszą wykonać dużą pracę i zdać sobie sprawę, gdzie są. Przyglądamy się temu rynkowi. W tej chwili istnieje on tylko dlatego, że ma pod ręką rynek zachodni – ocenia Malek. Stąd obawy prezesa, że polscy inwestorzy mogą mieć trudności w zrozumieniu światowego rynku przetwórstwa rybnego, na którym działa firma. – Musielibyśmy wykonać olbrzymią pracę u podstaw, np. zabrać analityków do Oslo i szkolić ich tam przynajmniej przez miesiąc. Tutaj nie mają się na czym uczyć – dodaje.