ale warto się tym danym przyglądać, gdyż za kilka miesięcy może być to
jeden z głównych czynników wpływających na dynamikę cen w USA.
Wszyscy czekali na piątkową publikację wartości dynamiki sprzedaży
detalicznej, która miała ukazać jeden z kluczowych elementów układanki -
jak się ma konsumpcja. Dane okazały się niezłe, bo lepsze od prognoz, ale
nie zapowiadają przełomu. Wyższa niż wcześniej przypuszczano sprzedaż
detaliczna w dużej mierze wynikała ze wzrostu cen paliw, czyli towaru z
którego trudno zrezygnować. Zwłaszcza Amerykanom posiadającym po kilka
samochodów na rodzinę. Na razie zaciskają oni zęby i płacą. Pytanie, jak
długo to potrwa. Pytanie o tyle aktualne, że ceny ropy nie tylko nie
spadają, ale właśnie zaliczyły nowe rekordy po zaognieniu stosunków na
granicy Turecko-Irackiej. Dynamicznego załamania konsumpcji raczej nie
należy się spodziewać. Człowiek bardzo opornie rezygnuje z wygód, które do
tej pory były dla niego codziennością. Z tego powodu można przypuszczać,
że Amerykanie będą bardzo powoli się ograniczać. Widać to wskaźnikach
nastrojów. Te spadają, ale sama konsumpcja nie słabnie. Właśnie te
przyzwyczajenia mogą być ratunkiem dla gospodarki USA.
Gospodarka w USA sama sobie raczej da radę, ale zagrożenie może ujawnić
się poza jej granicami. To co się dzieje obecnie np. w Chinach powinno ym epizodem. Od tamtej
pory indeks szanghajski zyskał ponad 100% ( Wykres_1.gif ). Taki przebieg
notowań rodzi obawy. Przypomina to sytuację w Polsce w roku 1993.
Konsekwencje będą podobne.
Pytanie brzmi, kiedy i jakie przyniesie to skutki dla całego świata. Nasz
rynek raczej nie uchroni się przed przeceną, bo w oczach kapitału
globalnego należy do podobnej kategorii ryzyka. Sytuacja będzie jeszcze
trudniejsza, gdy osłabiona własnymi problemami gospodarka w USA ugnie się
pod ciężarem problemów przegrzanej gospodarki Chin. Czy widać to już z
dotychczas ujawnionych elementów? Dla niektórych obserwatorów taki
scenariusz jest wielce prawdopodobny i dlatego m.in. skłaniają się oni do
obniżek stóp w USA. Te prawdopodobnie spadną, choć raczej nie z tych
powodów.
Hasłem ubiegłego tygodnia na polskim rynku było wrażenie: rekord hossy. W
trakcie trzech sesji (wtorek, środa, czwartek) zanotowano trzy kolejne
rekordy. Powinno być to wydarzenie, ale radość była stonowana. Powodem był
fakt, że wspominane rekordy hossy zanotowano jedynie na rynku terminowym.
Ceny kontraktów kilkakrotnie wyrywały się do przodu, ale nie szedł za tym
popyt na rynku kasowym. Owszem, indeks rósł i nawet udało się wyznaczyć
historycznie najwyższy poziom zamknięcia, ale szczytu notowań z lipca nie
udało się pokonać. Rezerwa kupujących nie była bezzasadna. Ceny na kasowym
rosły głównie dzięki koszom zleceń kupna. W efekcie mamy na wykresie białą
świecę, ale na rekordy trzeba poczekać ( Wykres_2.gif ). Inna sprawa, że
tu nie tylko o wyznaczenie rekordów chodzi. Zadaniem popytu jest też
bowiem utrzymanie cen na wysokich poziomach. Dopiero wtedy wnioski mogą
być optymistyczne. Gdyby popyt sobie od razu nie poradził, to też nie
należy zaraz panikować. Obecnie poziomem wsparcia jest dopiero dołek w
okolicach 3590 pkt. ( Wykres_3.gif ). Dopiero jego przełamanie będzie
sygnałem fiaska próby ataku na szczyty hossy i jednocześnie sygnałem
słabości rynku z średnim terminie.
Kamil Jaros