Niedługo miną dwa miesiące odkąd wystartował nowy rynek obligacji GPW. Od tego czasu inwestorzy kupili i sprzedali papiery za 1,55 mld zł, przy czym 98,5 proc. stanowi obrót obligacjami drogowymi Banku Gospodarstwa Krajowego (emitowanymi na rzecz Krajowego Funduszu Drogowego), które zadebiutowały na rynku 26 października. Handel nimi nie przypomina klasycznych transakcji znanych z rynku akcji – jak dotąd w całości odbywał się w ramach „pakietówek” – czyli inwestorzy sprzedają sobie obligacje po ustalonej cenie.
[srodtytul]Emisje nie trafiają na rynek[/srodtytul]
Oprócz tych papierów, inwestorzy handlują również obligacjami Warszawy. Pozostałe papiery są w praktyce niepłynne. – Pamiętajmy, że wartość emisji BGK nie jest porównywalna z wartością innych. Poza tym obrót obligacjami na rynku wtórnym następuje zwykle w wyniku zmian rynkowych stóp procentowych, z czym nie mieliśmy do czynienia – wyjaśnia Jacek Fotek, prezes BondSpot – spółki odpowiadającej za hurtowe segmenty Catalyst.
Dokładniejsza analiza danych z rynku obligacji pokazuje jednak, że nie spełniło się również marzenie jego twórców – aby duża część emisji trafiła do obrotu. W przetargach BGK mogą brać udział tylko Dilerzy Skarbowych Papierów Wartościowych – kilkanaście wyselekcjonowanych banków. Dopiero potem odprzedają oni papiery inwestorom, którzy je zamówili.
W przypadku emisji Ministerstwa Finansów, kolejne operacje odbywają się na rynku międzybankowym. Papierami BGK handluje się na Catalyst – ale nie w takiej skali, jak wynikałoby z wielkości emisji. Na przykład 26 października do obrotu weszły obligacje warte niemal 2,3 mld zł. W tym dniu wartość handlu „pakietówkami” na Catalyst sięgnęła 850 mln zł. Dlaczego więc nowy rynek nie wykorzystuje potencjału?