Z danych Komisji Nadzoru Finansowego wynika, że już ponad 40 proc. przychodów osiąganych przez brokerskie domy maklerskie pochodzi z handlu instrumentami finansowymi przeznaczonymi do obrotu. 48 proc. – z właściwej działalności maklerskiej, a więc z opłat za prowadzenie rachunków inwestycyjnych, prowizji od realizacji zleceń, doradztwa przy transakcjach kapitałowych czy sprzedaży materiałów analitycznych.
Duży udział handlu na własny rachunek może dziwić w sytuacji, kiedy na świecie próbuje się ograniczyć działalność tego typu z uwagi na ryzyko nadmiernej spekulacji i konfliktu interesów godzącego w klientów. Najsłynniejszą próbą jest tzw. reguła Volckera, która zakazuje bankom inwestycyjnym w USA?handlu na własny rachunek. Nie oznacza to jednak, że proprietary trading szybko zniknie. Wyjątki zapisane w ustawie umożliwiają bowiem wielu instytucjom kontynuowanie działalności po wydzieleniu jej do specjalnych funduszy czy firm asset management.
[srodtytul]Niebrokerskie domy zmniejszają aktywność[/srodtytul]
W Polsce jak dotąd nikt nie mówi o tak restrykcyjnych zakazach inwestycyjnych jak w USA. Ministerstwo Finansów przygotowało wprawdzie projekt ustawy limitującej aktywność biur na rynku. Przepisy nie są jednak bardzo surowe. Projektowane rozwiązania wprowadzają limity zaangażowania w spółki spoza sektora finansowego.
Dom maklerski nie będzie mógł zainwestować w pojedynczy podmiot więcej niż 15 proc. jego kapitałów nadzorowanych (kapitały własne pomniejszone o część ryzykownych aktywów). Łączna wartość takich inwestycji nie może przekroczyć 60 proc. kapitałów nadzorowanych. To dla większości brokerskich biur nie powinno stanowić problemu. Trudniej mogą mieć mniejsze niebrokerskie podmioty nastawione na oferowanie. W ich przypadku limity mogą ograniczyć działalność na rynku pre-IPO, czyli kupowanie akcji spółek, które planują giełdowy debiut.