Przed rokiem była przepaść

Dwa lata temu rozpętał się w Azji kryzys. Rok później pogłębił się i przerzucił do Rosji, która ogłosiła niewypłacalność. Załamanie groziło Brazylii. Na ubiegłorocznym, jesiennym spotkaniu MFW i Banku Światowego Bill Clinton powiedział, że świat stanął przed największym kryzysem gospodarczym od II wojny światowej. Po roku okazało się, że świat przetrwał tę burzę.

Przy okazji tegorocznego szczytu MFW w Waszyngtonie prasa poświęcała temu obrotowi spraw na świecie specjalne artykuły i suplementy. Ich tytuły: "Azja staje na nogi" ("The Economist"), "Europa znów rośnie" ("The Wall Street Journal") mówią same za siebie. W obszernym dodatku do "Financial Timesa" pt. "Światowa gospodarka i finanse" tytuł artykułu wstępnego brzmiał: "Brawa dla decydentów politycznych" i już w pierwszym akapicie zawierał następujące stwierdzenia: "Gospodarka światowa nie tylko przetrwała kryzys, ale osiągnęła to w sposób znakomity... Gospodarcza machina USA huczy na najwyższych obrotach. Przetrwała letnie wstrząsy i pędzi dalej, jak gdyby ich w ogóle nie było... Strefa euro powróci w 2000 r. do 3-proc. wzrostu rocznego... Nawet Japonia w I półroczu osiągnęła najwyższe tempo wzrostu od 1996 r.".Stwierdzenia prasy wspierane są opiniami instytucji międzynarodowych. W opublikowanym niedawno, corocznym raporcie "World Economic Outlook" ("Perspektywy gospodarki światowej") Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że wzrost gospodarczy świata w 1999 r. wyniesie 2,8%, a nie 2,3% jak przewidywano rok temu, a w 2000 r. - powyżej 3%. Większość pozarządowych instytutów badawczych przewiduje tegoroczny wzrost na poziomie 3%, a przyszłoroczny - ok. 4%. Ożywienie jest tak widoczne, że ekonomiści zapomnieli już o lansowanych w styczniu br. prognozach światowej depresji i deflacji.Dwa pytanial Jak to się stało, że kryzys, który jeszcze przed rokiem wymykał się spod kontroli, powściągnięto tak szybko?l Czy w najbliższym czasie mogą znów pojawić się nowe zagrożenia?Autorzy dodatku "Financial Timesa" są zdania, że opanowanie kryzysu światowego należy zawdzięczać przywódcom politycznym i gospodarczym, w tym również ministrom finansów i szefom banków centralnych. Odpowiedzieli oni na wydarzenia z lata 1998 r. dwupunktowym planem. Po pierwsze - wsparli gospodarkę akcją ratunkową, obejmującą m.in. obniżanie stóp procentowych w USA i Europie oraz wprowadzenie w życie reformy finansowej i fiskalnej w Japonii. Po drugie - przystąpili do pracy nad strukturalną reformą tzw. architektury finansowej świata w celu zmniejszenia prawdopodobieństwa powtórzenia się podobnych kryzysów w przyszłości. Rezultatem tych przedsięwzięć jest powrót na drogę wzrostu gospodarczego. Odpowiadając na drugie pytanie "Financial Times" stwierdza, że świat - oczywiście - nie jest jeszcze wolny od zagrożeń.l Wprawdzie samo ożywienie gospodarki światowej sprawia duże wrażenie, ale nie jest ono jeszcze pełne. Kraje azjatyckie (Korea, Tajlandia, Malezja) odzyskują prężność, ale nie usunęły jeszcze strukturalnych wad swoich systemów gospodarczych, które były źródłem ich kryzysu. Co najgorsze - nad Azją wciąż wisi groźba dewaluacji chińskiej waluty.l Również ożywienie gospodarcze Japonii nie jest sprawą przesądzoną. Wprawdzie ubiegłoroczny pakiet bodźców spełnił swoje zadanie w I kwartale br. (wzrost wyniósł aż 9% w skali rocznej), ale już II kwartał był o wiele gorszy i nie wiadomo, czy nie trzeba będzie uruchamiać drugiego potężnego pakietu stymulującego.l Sytuacja w Ameryce Łacińskiej pozostaje chwiejna; wprawdzie Brazylii udało się uniknąć najgorszego scenariusza, ale jej kondycja fiskalna jest ciągle słaba, a gospodarka - wciąż narażona na wstrząsy zewnętrzne.Jednak - zdaniem "Financial Timesa" - największym znakiem zapytania dla świata jest najbliższa przyszłość najważniejszej i najlepiej spisującej się gospodarki w świecie - tzn. gospodarki USA. Wprawdzie środki stymulujące Zarządu Rezerwy Federalnej zastosowane jesienią 1998 r. pomogły jej (a także światu)niknąć katastrofy, ale niektórzy ekonomiści obawiają się, że złagodzenie polityki pieniężnej przez Fed znacznie pogłębiło brak równowagi w paru dziedzinach.To ono wywindowało - zdaniem krytyków - ceny akcji na rynku amerykańskim do rozmiarów ogromnej, rozdętej bańki, co obecnie stanowi największe zagrożenie dla stabilności światowej w najbliższym czasie. To ono - poprzez dopuszczenie do wielkiego wzrostu wydatków konsumpcyjnych - pogłębiło deficyt bilansu obrotów bieżących USA do 300 mld USD. Deficyt ten podkopuje dolara, gdyby więc inwestorzy zaczęli od waluty amerykańskiej uciekać, mogłaby znów pojawić się groźba inflacji, tak niebezpieczna dla rynku akcji.Rysowanie takiej perspektywy wydaje się jednak zbyt pesymistyczne. Dolar rzeczywiście od paru miesięcy znajduje się pod presją - głównie z powodu ożywienia gospodarczego w Japonii. Tamtejsi inwestorzy, którzy lokowali gotówkę w amerykańskich aktywach finansowych, obecnie zaczęli szukać bezpiecznej przystani gdzie indziej. Jeśli jednak proces ten będzie przebiegał spokojnie, powinno to pomóc Stanom Zjednoczonym wyjść obronną ręką z obecnych tarapatów związanych z deficytem bilansu obrotów bieżących.Powracając do znaczenia amerykańskiego rynku akcji dla stabilności w skali światowej "FT" stawia pytanie: ale co z Wall Street, gdzie kształtowanie się cen akcji wciąż umyka tradycyjnym regułom oceny? I tutaj nadal toczy się spór dwóch głównych szkół myślenia.Optymiści - wyznawcy teorii "nowej gospodarki" - twierdzą, że nowy paradygmat (silny wzrost, pełne zatrudnienie, a mimo to niewystępowanie inflacji) ma wciąż rację bytu i dobrze wróży rynkom. Pesymiści z kolei uważają, że akcje są mocno przewartościowane, że ich ceny ulegną załamaniu, zmuszając konsumentów i ludzi biznesu (których "zestawienia bilansowe" od lat są zależne od sytuacji na rynku akcji) do ograniczenia wydatków i inwestycji, czyli zaciśnięcia pasa.Przed rokiem zwycięstwo pierwszego z tych scenariuszy okazało się rzeczywistością, co miało poważne znaczenie dla perspektyw światowej gospodarki. Np. potężna korekta na Wall Street mogłaby wpędzić świat w recesję. Jednak dzięki temu, że rynek akcji w USA kwitł dalej, że gospodarka amerykańska nie uległa wykolejeniu, reszta świata mogła powoli wygrzebywać się z kryzysu. Dzisiaj - po roku - jest parę nowych źródeł wzrostu; są nimi głównie Japonia i Europa, które powinny przejmować część roli spełnianej przez lokomotywę amerykańską.Optymistyczną pointą jest to, że taki obrót sytuacji zaczynają dostrzegać nawet najbardziej niepoprawni pesymiści. Londyński "The Economist", który już od ośmiu lat widzi nad Wall Street wielką "bańkę" i co roku straszy totalnymi skutkami jej pęknięcia (zaledwie tydzień temu na okładce umieścił rysunek przedstawiający przerażonego Alana Greenspana, unoszącego się w tej bańce), musiał uznać, co następuje: "Całe szczęście, że reszta świata jest obecnie w o wiele zdrowszej sytuacji niż przed rokiem. Tak więc pęknięcie bańki nie powinno napawać takim strachem. Jeśli jednak do tego dojdzie i jeśli gospodarka amerykańska runie, to decydenci w Japonii i Europie powinni dopilnować, aby ich gospodarki przejęły na siebie rolę gospodarki USA".A więc co z Europą?Na szczęście, sytuacja w Europie zaczyna się rzeczywiście polepszać. Co prawda poprawa ta nie występuje z jednakowym nasileniem we wszystkich krajach Unii Europejskiej, ale ogólny obraz jest jednoznaczny. Europa Zachodnia przetrwała bez większych problemów okres burzy finansowej na świecie. Jeśli przeprowadzi kilka reform gospodarczo-społecznych, będzie mogła spokojnie patrzeć w przyszłość.Na razie wiadomo, że roczny wzrost PKB krajów Eurolandu powinien wynieść 2%, zaś w 2000 i 2001 r. - ok. 3% i więcej. Wzrost zysków korporacji w br. ma wynieść 15%. Lekko obniża się bezrobocie i wprawdzie przy poziomie 10,3% jest nadal dwukrotnie wyższe niż w USA, to jednak trend zniżkowy jest odczuwalny (najbardziej w Hiszpanii, w której jest ono najniższe od 1981 r., bo wynosi 15,6%, podczas gdy jeszcze w 1984 r. wynosiło 24%).Przyczyny poprawy perspektyw są - według zgodnej opinii ekspertów - następujące: niski poziom stóp procentowych, stłumienie inflacji, słabość euro i ożywienie w handlu międzynarodowym. Stopę procentową - już i tak niską - Europejski Bank Centralny (EBC) obniżył w kwietniu br. z 3 do 2,5%. Inflacja, mimo że nieco drgająca w górę wskutek wzrostu cen ropy naftowej, pozostaje poniżej pułapu 2%, ustalonego przez EBC. Zbiorowy deficyt budżetu krajów Eurolandu (wynoszący w 1997 r. przed unią walutową 2,6% PKB) wyniesie w 1999 r. 1,9% PKB. I wreszcie spadek wartości euro - od 1 stycznia br. 10% w stosunku do dolara i 12% w stosunku do jena - służy eksportowi Europy Zachodniej, zwłaszcza Niemiec.Jednak jeszcze bardziej optymistycznie nastrajającą tendencją jest obranie kierunku na realizowanie głównych reform: rynków kapitałowych, systemów podatkowych, rynków pracy oraz stopniowego przeobrażania "kultury korporacyjnej" i tworzenie społeczeństwa akcjonariuszy. Wprawdzie przebiegają one jeszcze opornie, nierówno i nie we wszystkich krajach, ale zostały uznane za niezbędne, ponieważ mają na celu utrzymanie wzrostu i umocnienie (w perspektywie długoterminowej) konkurencyjności Europy. Jak ujął to "The Wall Street Journal", "mimo że w Europie przeważają rządy centrolewicowe, zmierza ona w kierunku wolnego rynku, liberalizacji i restrukturyzacji". I jest to przyczyna, dla której gospodarcze perspektywy Europy są o wiele jaśniejsze niż sądzi wielu ludzi.l Liberalizacja. Rządy zachodnioeuropejskie pełną parą prywatyzują i liberalizują takie sektory jak: telekomunikacja, linie lotnicze, energetyka, a nawet usługi pocztowe. W niektórych sektorach (np. energetyki) Europa Zachodnia może pod tym względem nawet prześcignąć USA.l Rynki kapitałowe. Pakt Wzrostu i Stabilności UE ogranicza zadłużanie się rządów, co stworzyło szerokie możliwości rozwoju europejskiego rynku obligacji spółek. Łącznie ze stale zwiększającym się zainteresowaniem inwestorów instytucjonalnych akcjami, stwarza to przesłanki do konkluzji, że europejski rynek kapitałowy będzie coraz płynniejszy, głębszy i efektywniejszy.l Fuzje i przejęcia. Pod tym względem Europa przeżywa prawdziwą rewolucję - bitwę o kształt swojego kapitalizmu. Nie ma dnia bez nowej transakcji tego typu (w tym również przejęć wrogich). O ile w 1997 r. łączna wartość tego rodzaju transakcji wyniosła 600 mld USD, o tyle w 2000 r. przekroczy bilion USD. Tempo i skala tej restrukturyzacji pozwala przypuszczać, że znacznie zwiększy ona w przyszłości rentowność europejskiego przemysłu.ZagrożeniaNie jest jeszcze pomyślna sytuacja w dziedzinie reformy ubezpieczeń społecznych i systemów emerytalnych. Wiele z tych systemów zagrożonych jest bankructwem, a mimo to ich reforma spotyka się w niektórych krajach (Włochy, Niemcy) z silnymi oporami politycznymi i społecznymi. Zdaniem "The Wall Street Journal", ma to jednak jedną dobrą stronę - wielu Europejczyków zagrożonych widmem niskich emerytur coraz częściej swoje oszczędności lokuje w prywatnych funduszach emerytalnych. W miarę rozwoju fundusze te nie tylko będą odciążać rządy, ale również przyczynią się do powstania nowej warstwy inwestorów.Podsumowując, fundamentalne wskaźniki Europy skłaniają do optymizmu, mimo że nie można wykluczyć zakłóceń. Wzrost popytu konsumpcyjnego ma wynieść w 2000 r. 2,3%, ale zależy to od umocnienia się wiary konsumenta w trwałość boomu. Siła nabywcza ludności w Eurolandzie rośnie, ale zaufanie - jest poczuciem jeszcze bardzo kruchym. Bardzo łatwo może je podważyć spartaczenie przez rządy reformy systemów emerytalnych. Drugim czynnikiem, który to zaufanie może stłumić, jest ewentualna kraksa na giełdzie nowojorskiej. Dotychczas bowiem europejskie rynki akcji wciąż podążają za Wall Street, zwłaszcza w przypadkach bessy.

Z.S.