W czwartek na głównych światowych parkietach dominowały byki. Na rynkach finansowych trwa bowiem odreagowanie silnych zeszłotygodniowych spadków, wywołanych załamaniem giełd w Chinach. I tylko odreagowanie. Na razie bowiem wygenerowane przed tygodniem sygnały sprzedaży pozostają aktualne. Co więcej, spadające obroty, które towarzyszą wzrostom indeksów z ostatnich dni, dodatkowo te sygnały potwierdzają, wskazując na korekcyjnych charakter zwyżki. Pozycja niedźwiedzi byłaby poważnie zagrożona, gdyby DAX wrócił powyżej luki bessy z 28 lutego br. (6728,4-6819,6 pkt), FTSE 100 ponad przełamaną w tym samym dniu 9-miesięczną linię trendu wzrostowego (aktualnie 6260 pkt), a Średnia Przemysłowa i S&P 500 powyżej długich, czarnych, dziennych świec (odpowiednio 12422,6 pkt i 1424,2 pkt), również z ostatniego dnia lutego. Obecnie takie wzrosty wydają się nie tylko mało realne na gruncie analizy technicznej, ale również i fundamentalnej. W ostatnim czasie dane makroekonomiczne z USA, które są punktem odniesienia dla prawie wszystkich giełd, niemal seryjnie rozczarowują. Fakt, że w szczególny sposób nie przekładało się to na akcje notowane na Wall Street, nie jest wystarczającą przesłanką do tego, żeby zakładać, iż inwestorzy w przyszłości dalej będą ignorowali te raporty. W pewnym momencie nastąpi przełom i gracze w USA dojrzą rzeczywistość taką jaka jest, a nie przez różowe okulary i stwierdzą, że akcje są za drogie. Zeszłotygodniowa przecena ten dzień przybliża. Być może będzie to nawet dziś. Jako że z reguły wszystkie silniejsze spadki są dla dużej grupy graczy zaskoczeniem, więc dzisiejsza publikacja lutowego raportu z amerykańskiego rynku pracy do tego doskonale się nadaje. Dane te w ostatnich miesiącach interpretowane są na odwrót. Im są gorsze, tym lepiej. Powrót do właściwej interpretacji, przy słabych danych, stanowiłby nie lada zaskoczenie. Analitycy prognozują, że w lutym stopa bezrobocia utrzyma się w Stanach Zjednoczonych na poziomie 4,6 proc., a w sektorze pozarolniczym przybędzie 100 tys. nowych miejsc pracy.