Ukryte ryzyko

Negatywne skutki problemów z wypłacalnością klientów amerykańskich firm pożyczkowych mogą objąć nie tylko cały sektor finansowy, ale rozlać się szerzej na całą gospodarkę USA

Aktualizacja: 23.02.2017 03:16 Publikacja: 19.03.2007 07:28

Dwie rzeczy w tym tygodniu zdominowały czołówki serwisów informacyjnych na świecie. Pierwszą z nich było "odkrycie" problemów w branży finansowej związanych z obniżaniem się jakości kredytów w USA. Drugą był wpływ publikowanych danych makroekonomicznych na zbliżające się posiedzenia banków centralnych USA i Polski.

Zacznijmy od problemów z płynnością, jakie pojawiły się w kilku podmiotach udzielających pożyczek Amerykanom. Okazuje się (co było sygnalizowane już wcześniej obniżającą się jakością pożyczek), że w ostatnim czasie powiększają się problemy z systematycznością regulowania płatności. Powoli rośnie odsetek klientów, którzy sobie nie mogą poradzić z obciążeniem finansowym, jaki na siebie nałożyli. Ta sytuacja, jak przysłowiowy medal, ma dwie strony. Pierwszą jest klient, który jakiś czas temu miał ochotę zaciągnąć kolejny kredyt i źle oszacował swoje możliwości. Teraz nie jest w stanie rezygnować ze swojego poziomu życia, a niestety jest do tego zmuszony w wyniku dużych zobowiązań finansowych. Drugą stroną jest fakt, że mimo możliwych problemów ze spłatą zobowiązań klienta, kredyt jest udzielany.

Ten właśnie aspekt był w ostatnich miesiącach poruszany wielokrotnie. Sygnalizowano, że podmioty udzielające pożyczek zaczynają ponosić zbyt wysokie ryzyko, co może w późniejszym okresie doprowadzić do problemów ze ściągalnością należności, a więc i utrzymaniem płynności finansowej. Spadek jakości udzielanych pożyczek był faktem znanym od dawna, ale wszelkie tego typu informacje znajdowały szybko uspokajające wypowiedzi ludzi z branży finansowej, że pożyczkodawcy nie mają się co martwić, bo nie biorą na siebie ryzyka spłaty, gdyż udzielone kredyty są zwykle "sprzedawane" inwestorom za pośrednictwem rynku derywatów. Innymi słowy firmy pożyczkowe dokonywały transakcji zabezpieczających, które miały za zadanie np. uchronić je przed nagłym skokiem stóp procentowych. Na tym temat kończono i wydawało się, że wszystko jest w porządku.

W pewnym momencie zaczęto jednak podpytywać, kto stoi po drugiej stronie wspominanych transakcji zabezpieczających? Kto bierze na siebie ryzyko problemów ze spłatą zobowiązań pożyczkobiorców?

Straszna rzeczywistość

Cała waga tego problemu, który wywołał zamieszanie w ostatnich dniach na rynku finansowym, to właśnie świadomość, że wiele podmiotów, szukając wysokiej stopy zwrotu, podjęło decyzję o zaangażowaniu się w finansowanie takich operacji. Ryzyko generowane przez zaciągane kredyty rozlało się na wiele podmiotów. Problem w tym, że mogą być to podmioty, których klienci by sobie tego nie życzyli. Sytuację dobrze oddaje stwierdzenie jednego z amerykańskich felietonistów ekonomicznych. "Straszna rzeczywistość jest taka, że w pewnym sensie my wszyscy przejęliśmy to ryzyko". Jest bowiem wielce prawdopodobne, że pogoń za zyskiem skusiła nie tylko część funduszy hedgingowych, ale także część funduszy emerytalnych, a to może mieć już poważne konsekwencje. Negatywne skutki problemów z wypłacalnością klientów firm pożyczkowych mogą w takiej sytuacji objąć cały sektor finansowy, a nawet i rozlać się szerzej, jeśli weźmiemy pod uwagę możliwość zaangażowania się także gigantów przemysłowych, jak choćby GM.

Nowa polityka kredytowa?

Problem nadmiernego zadłużenia Amerykanów nie jest związany tylko z samą możliwością realizowania bieżących spłat kredytów. Zauważmy, że ostatnie problemy prawdopodobnie będą miały swoje echo w reakcji podmiotów dotychczas skorych do angażowania się w finansowanie takich kredytów. Inaczej mówiąc, firmy pożyczkowe stracą część z grupy inwestorów chętnych do zawierania z nimi transakcji zabezpieczających. Można przypuszczać, że same firmy pożyczkowe nie będą skore do podejmowania samodzielnie ryzyka, a tym samym trzeba się będzie liczyć ze zmianą polityki kredytowej. Jej skutkiem może być podniesienie wymogów przy zaciąganiu pożyczek. Zmniejszenie strumienia pieniądza wpływającego na rynek może odbić się niekorzystnie na wielkości popytu konsumentów, a to oczywiście ma już bezpośrednie przełożenie na dynamikę wzrostu gospodarczego. W obecnych prognozach nadal przeważa scenariusz "miękkiego lądowania". Jednak powoli powiększa się grupa głosów, że ryzyko poważniejszych problemów narasta. Cały czas oliwy do ognia dolewa Alan Greenspan. Ostatnio wygłosił tezę, że sytuacja w gospodarce mogłaby się polepszyć (a zwłaszcza poziom wypłacalności Amerykanów), gdyby ceny nieruchomości podniosły się o minimum 10 proc. Problem w tym, że obecnie nie wspomina się raczej o nadziejach na wzrost cen nieruchomości, ale wszyscy liczą na to, że te za bardzo nie spadną. Zresztą, jak wiadomo, rynek nieruchomości opiera się głównie na kredycie, a skoro dostępność kredytów ma być choćby tylko nieco gorsza niż obecnie, to trudno oczekiwać wzrostu wolumenu kredytów. Sytuacja robi się mało ciekawa.

Pewnym czynnikiem, który mógłby tu pomóc, byłby spadek stóp procentowych. Rynkowe długoterminowe stopy procentowe skaczą z miesiąca na miesiąc o 25 pkt bazowych. Patrząc na zachowanie się liczby wniosków o nowe kredyty hipoteczne, spadek stóp niewiele już jest w stanie pomóc. Stopy regulowane przez FOMC na razie nie spadną. Owszem, inflacja zdaje się być nadal pod kontrolną, ale jak pokazały ostatnie dane, jej wartość jest ciągle wysoka, a to praktycznie uniemożliwia obniżkę.

Obecnie ocenia się, że szansa na to, że stopy w USA spadną do czerwca tego roku, wynosi ok. 30 proc. Notuje się wahania wokół tej wartości w zależności od pojawiających się danych makro. Nie ma mowy, by do obniżki doszło już na najbliższym posiedzeniu - tego analitycy są pewni. Tu nie liczy się tylko obecna inflacja, ale także najbliższe jej perspektywy. Rozkład wzrostu cen jest korzystny (inflacja bazowa wzrosła m.in. dzięki cenom usług medycznych, które nie są uważane za czynnik presji inflacyjnej) i uspokajający. Problemem nadal jest wzrost płac. Zwłaszcza w stosunku do wzrostu wydajności (koszty zatrudnienia w IV kw. 2006 r. wzrosły o 6,6 proc., a wydajność jedynie o 1,6 proc.).

Inflacja nabierze tempa

Ten sam problem mamy u nas, choć jeszcze nie tak duży. Jest to zresztą czynnik dyskutowany od dłuższego czasu i jeden z głównych punktów sporu między gołębiami i jastrzębiami. Ostatnie dane o wzroście płac o 6,4 proc. są kolejnym argumentem za tym, że stopy powinny zostać podniesione. Niemniej można przypuszczać, że nie stanie się to jeszcze na najbliższym posiedzeniu. Można podejrzewać, że Rada wstrzyma się z taką decyzją do publikacji kwietniowej projekcji inflacji. Rynek pracy się grzeje i większość analityków jest zdania, że podwyżkę zobaczymy jeszcze w tym półroczu i prawdopodobnie nie będzie ona jedyną w tym roku. Inflacja na razie jest pod kontrolą. Problem w tym, że nie wiadomo, co się z nią stanie w przyszłości. Prognozy mówią o jej wzroście, co w takiej sytuacji nie dziwi. Pytanie tylko, jak duży będzie to wzrost. Sytuacja na rynku pracy może wskazywać, że będzie to szybszy wzrost niż wcześniej oczekiwano. Parcie na wzrost płac jest coraz większe i raczej nie należy się łudzić, że przejdzie to bez echa.

Trochę

techniki

Na wykresie tygodniowym przez ostatnie miesiące

kreślona była formacja klina zwyżkującego. Takie założenie pociągało za sobą

wnioski, że rynek powoli

słabnie, a definitywnym sygnałem tej słabości miało być

najpierw wyjście dołem ze wspomnianej formacji klina, a później przełamanie wsparcia na poziomie 3150 pkt. Pierwsze się udało, ale drugi punkt już nie. Doszło

do naruszenia wsparcia, ale jeszcze na tej samej sesji kursy powróciły nad newralgiczny poziom. Tym samym pojawiło się pytanie, czy nie mamy do czynienia z kanałem zamiast klina? Ten dylemat może zostać wyjaśniony przez sam rynek. Gdyby udało się popytowi wyciągnąć ceny ponad poziom 3350 pkt,

to tym samym nastąpiłby

powrót do formacji klina.

Sygnał wybicia zostałby zanegowany i należałoby mówić o kanale wzrostowym.

Taka sytuacja nie byłaby czymś dziwnym i stąd właśnie wcześniejsza ostrożność z ogłaszaniem nastania

bessy. Pamiętajmy, że hossa trwała zbyt długo, by

zakończyć się w sposób

czytelny dla wszystkich.

To będzie bardziej skomplikowane. Przedział 3150-3350 jest teraz przedziałem

równowagi rynkowej.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy