Temat relacji inwestorskich (RI), obok ładu korporacyjnego, to najczęstsze zagadnienia, jakim poświęcane są konferencje i szkolenia organizowane na naszym rynku kapitałowym. Odpowiedź na pytanie, z czego wynika taka popularność, to dobry punkt wyjścia do oceny jakości relacji inwestorskich w Polsce. Trudno uznać, że temat jest na tyle złożony, aby omawiać go z tak dużą częstotliwością. Relacje inwestorskie nie są również czymś nowym dla uczestników rynku - tak jak to było jeszcze kilka lat temu w przypadku corporate governance.
Czym należy wytłumaczyć taki stan rzeczy? Bez wątpienia znaczenie ma liczba nowych spółek sięgających po kapitał z giełdy oraz tych, które zaczęły zdawać sobie sprawę z atrakcyjności i dostępności finansowania na rynku kapitałowym. Jednak to ożywienie wokół tematu relacji inwestorskich nie jest udziałem tylko nowych emitentów. Na konferencjach poświęconych RI można spotkać w większości przedstawicieli spółek z kilkuletnim stażem na rynku. Oprócz chęci bycia cały czas na bieżąco z trendami w dziedzinie relacji, znaczna część emitentów wydaje się cały czas poszukiwać sposobu na swoje relacje inwestorskie. Podświadomie, a część spółek w pełnej świadomości zdaje sobie sprawę z braków i niedociągnięć we własnej komunikacji z rynkiem i akcjonariuszami.
Magia złych liczb
Oceniając poziom relacji inwestorskich prowadzonych przez polskich emitentów, trudno nie zauważyć coraz większej liczby spółek, gdzie jakość komunikacji sukcesywnie się poprawia. Spada odsetek firm, gdzie nie ma wyodrębnionej komórki lub choćby osoby odpowiedzialnej za relacje inwestorskie. Jednak o ile w ujęciu ilościowym mamy do czynienia - miejmy nadzieję - z trwałym trendem wzrostowym, to już jakość prowadzonych RI pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście, ocena poziomu komunikacji wypada różnie w zależności od grupy, która próbuje badać RI firm. Najlepiej wypada samoocena spółek, dla których w zdecydowanej większości relacje inwestorskie sprowadzają się do niezbędnego minimum (publikowania obowiązkowych komunikatów). Gorsze doświadczenia w tej materii mają już inwestorzy finansowi, którzy często wskazują na złą politykę i pasywność części emitentów w obszarze relacji inwestorskich. Jednak w tym przypadku ich pozycja i znaczenie w akcjonariacie spółki powoduje, że nawet emitenci, którzy mają awersję do informowania swoich właścicieli o sprawach firmy, nie mają wyjścia i przekonują się (lub raczej: są przekonywani) do poprawy RI. Dodatkowo inwestorzy finansowi - z racji naturalnych ograniczeń w inwestowanie w podmioty o małej kapitalizacji i płynności - częściej mają do czynienia ze spółkami dużymi, gdzie poziom relacji inwestorskich jest zdecydowanie wyższy. Najwięcej uwag do komunikowania się z rynkiem zgłaszają inwestorzy indywidualni. Z racji działań na rzecz tej grupy uczestników rynku kapitałowego temat zawężę do relacji inwestorskich adresowanych właśnie do inwestorów prywatnych. Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych od czterech lat realizuje ogólnopolskie badanie inwestorów poświęcone w dużej mierze RI polskich spółek. Potwierdzeniem krytycznej oceny jest niezmiennie niski odsetek respondentów (badanie realizowane jest na grupie blisko 1300 aktywnych inwestorów), którzy jakość relacji inwestorskich oceniają na dobrym poziomie. W ostatnich czterech latach ani razu grupa inwestorów usatysfakcjonowanych poziomem RI nie przekroczyła 8,5 proc. wszystkich badanych. Co ciekawsze, mimo długoletniej hossy, która zawsze wpływa na większą satysfakcję i skłonność do bardziej przychylnych ocen, temat RI jest oceniany tak samo źle. Od 2003 roku odsetek inwestorów indywidualnych, którzy oceniają relacje inwestorskie jako dobre, zawierał się w przedziale 6-8,5 proc. Zgodność na tak niskim poziomie powinna wystarczyć za cały komentarz w temacie relacji inwestorskich polskich spółek. Warto więc podjąć się próby odpowiedzi na pytanie: dlaczego mniejszościowi akcjonariusze tak krytycznie oceniają komunikację własnych spółek?Winny jest nadzorca rynku
Błąd, który na trwałe popsuł, a właściwie nie pozwolił się wykształcić wysokim standardom rynku w zakresie relacji inwestorskich, nie był udziałem emitentów ani inwestorów, tylko nadzorcy polskiego rynku kapitałowego. Od kiedy sięgam pamięcią, pojęciu relacji inwestorskich towarzyszą nieodłącznie słowa "obowiązek" i "kara". Takie podejście na rynku zorganizowanym, dbającym o przejrzystość i bezpieczeństwo obrotu, oczywiście nie może być zarzutem. Jednak rażąca dysproporcja w akcentowaniu w RI obowiązku, a z drugiej strony brak pokazywania szans i korzyści, jakie mogą przynieść dobre relacje inwestorskie, zrobiły swoje. Dzisiaj znamienita większość spółek "księguje" RI po stronie uciążliwych kosztów. Jeszcze wyraźniej widać to w przypadku spółek debiutujących. Mając okazję rozmawiać podczas spotkań IPO DAY (organizowanych przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych) z prezesami planującymi upublicznienie swojej spółki, hasło "relacje inwestorskie" sprawia najczęściej zakłopotanie lub obawy z tytułu kar grożących za złą komunikację z rynkiem. Rynek zapewne prędzej czy później zweryfikuje takie postrzeganie problemu relacji inwestorskich. Najlepszym tego dowodem jest już podejście największych polskich emitentów, którzy muszą przekonywać do siebie globalnych graczy. Mam wrażenie, że w takich firmach, jak PKN Orlen czy TP relacje inwestorskie są czymś normalnym, niezbędnym, a nie uciążliwym obowiązkiem zafundowanym przez regulatora.