Ostatnio mecz reprezentacji Polski oglądałem w barze. Nie wiem, co mnie podkusiło, by przed wyjściem z domu naciągnąć koszulkę Celticu z napisem "Żurawski" na plecach. Przez pierwsze minuty meczu z Armenią, kiedy tłum facetów dookoła mnie kwitował głośnym ".. rwa" każde nieudane zagranie naszego kapitana, płonęły mi uszy. Ale nadeszła 25. minuta, która wszystko zmieniła. Żuraw strzelił piękną bramkę. Nie było człowieka, który nie odstawiłby na moment kufla, aby bić mu brawo i skandować przy tym "Żuraw! Żuraw!". Mówię wam, to niesamowite przeżycie. Przez krótką chwilę czułem jakby dla mnie te owacje były, jakbym to ja tę bramkę zdobył. Na kilka chwil uniosłem się chyba kilka centymetrów nad ziemią.
I mówię wam, że rozumiem teraz, dlaczego premier przypisuje sobie zasługi w rozwoju polskiej gospodarki. Serce musi pękać z dumy, kiedy jesteś akurat najważniejszym urzędnikiem państwowym, a gospodarka przeżywa taki rozkwit. Siłą rzeczy urzędnik musi uwierzyć wtedy, że część chwały za ten wzrost spływa na niego. Tak jak na każdego kibica, kiedy jego zespół wygrywa. Fan ma prawo wrzasnąć "WYGRALIŚMY!!!", dlaczego więc premier nie miałby prawa cieszyć się z sukcesów gospodarczych kraju? Hmmm... Jest jednak pewna zasadnicza różnica.
Przeciętny kibic - obojętnie jakiej koszulki nie założy - zdaje sobie jednak sprawę, że jego wkład w grę drużyny, skok Małysza etc. jest jednak nieodczuwalny. Ludzie z rządu natomiast zdają się sądzić, że skok gospodarczy zawdzięczamy właśnie im, mimo że trudno nawet przedstawicielom gabinetu powiedzieć, co właściwie dla tej gospodarki zrobili. Równie dobrze stado wielorybów mogłoby zacząć lansować tezę, że Golfsztrom jest ich zasługą, a Wielka Brytania powinna wypłacać im kontrybucję w planktonie lub przynajmniej stawiać pomniki za to, że na Wyspach nie potrzebują centralnego ogrzewania. Tymczasem wieloryby mogą sobie co najwyżej z prądem popłynąć, a nie nim sterować. Tak jak nasi politycy są elastyczni w sam raz, by we wzroście gospodarczym się pławić, ale nie mogą nim kierować.
Nie ulega przecież wątpliwości, że nasz PKB rośnie w towarzystwie innych gospodarek na świecie, za sprawą cyklu gospodarczego. Gdyby ktoś chciał być złośliwy i porównał nasz wzrost do tego, co dzieje się na Łotwie, Słowacji czy w Estonii, powiedziałby nawet, że Polska traci dystans do krajów naszego regionu, a rozwój nie jest słowem adekwatnym do faktycznej sytuacji. Oczywiście, nie tylko cykl gospodarczy przemawia za rozwojem, ale też nasza obecność w Unii i dotacje, które z niej otrzymujemy.
Jednak byłoby szczytem cynizmu, gdyby obecny rząd - składający się przecież także z koalicjantów przeciwnych Unii - przypisywał sobie zasługi z naszego członkostwa. No i, oczywiście, najwięcej zawdzięczamy przedsiębiorcom, którym chce się cokolwiek robić, nieraz wbrew zniechęcającym przepisom, indolencji i bezduszności administracji.