Stagflacja to, najkrócej mówiąc, stagnacja gospodarcza, której towarzyszy relatywnie wysoka inflacja. Jest to sytuacja o tyle nieprzyjemna, że uniemożliwia władzom monetarnym podjęcie decyzji o poluzowaniu polityki pieniężnej w celu wprowadzenia pieniądza, gdyż groziłoby to tylko zwiększeniem już wysokiej inflacji. Polityka monetarna musi być więc prowadzona relatywnie ciasno, co utrudnia dźwignięcie się gospodarce. Wspominam o tym, bo słowo to zaczyna pojawiać się coraz częściej w różnego rodzaju opracowaniach dotyczących gospodarki amerykańskiej. Pojawiają się głosy, że zagrożenie stagflacją jest coraz bardziej realne. Czy zagrożenie jest rzeczywiście takie wielkie?
Najwolniejszy wzrost
od czterech lat
Opublikowane w ostatni piątek dane o dynamice PKB Stanów Zjednoczonych w I kwartale 2007 roku sugerują, że można mówić o stagnacji gospodarczej. W końcu wzrost PKB o 1,3 proc. to wynik marny. Był to najwolniejszy wzrost od czterech lat. Nie do końca jest to jednak prawda, choć trzeba przyznać, że pewne zagrożenie istnieje. Trudno mówić o stagnacji gospodarki, gdy stopa bezrobocia notuje rekordowo niskie wartości, a na rynku pojawia się mnóstwo nowych miejsc pracy. Amerykańscy pracownicy nie mają problemów z zatrudnieniem, co widać nie tylko po zmianie liczby miejsc pracy, ale także po rosnącej ich sile negocjacyjnej, zmuszającej pracodawców do podnoszenia płac. Ten wzrost jest solą w oku członków Fed.
Raczej nie można mówić o stagnacji, gdy konsumpcyjny składnik PKB (stanowiący ok. 70 proc. jego wartości) rośnie w tempie 3,8 proc., czyli zbliżonym do średniej z ostatniej dekady wynoszącej 3,7 proc. Widać zatem, że nie tu trzeba szukać problemu słabości danych, bo ten niewątpliwie istnieje. W konsumpcji można szukać za to zagrożenia na przyszłość. Jest to bowiem jedyny silnie pozytywny czynnik wzrostu, który jest poważnie zagrożony ze strony negatywnego wpływu problemów na rynku nieruchomości oraz prawdopodobnie nieco słabnącego rynku pracy.