To (jeszcze) nie stagflacja

Możliwe problemy ze wzrostem gospodarczym z powodu spadku tempa wzrostu konsumpcji (ostatniej deski ratunku) i utrzymujące się napięcia inflacyjne to koktajl zabójczy dla rynku akcji. Prędzej czy później trzeba się będzie o tym przekonać

Aktualizacja: 22.02.2017 02:56 Publikacja: 30.04.2007 10:08

Stagflacja to, najkrócej mówiąc, stagnacja gospodarcza, której towarzyszy relatywnie wysoka inflacja. Jest to sytuacja o tyle nieprzyjemna, że uniemożliwia władzom monetarnym podjęcie decyzji o poluzowaniu polityki pieniężnej w celu wprowadzenia pieniądza, gdyż groziłoby to tylko zwiększeniem już wysokiej inflacji. Polityka monetarna musi być więc prowadzona relatywnie ciasno, co utrudnia dźwignięcie się gospodarce. Wspominam o tym, bo słowo to zaczyna pojawiać się coraz częściej w różnego rodzaju opracowaniach dotyczących gospodarki amerykańskiej. Pojawiają się głosy, że zagrożenie stagflacją jest coraz bardziej realne. Czy zagrożenie jest rzeczywiście takie wielkie?

Najwolniejszy wzrost

od czterech lat

Opublikowane w ostatni piątek dane o dynamice PKB Stanów Zjednoczonych w I kwartale 2007 roku sugerują, że można mówić o stagnacji gospodarczej. W końcu wzrost PKB o 1,3 proc. to wynik marny. Był to najwolniejszy wzrost od czterech lat. Nie do końca jest to jednak prawda, choć trzeba przyznać, że pewne zagrożenie istnieje. Trudno mówić o stagnacji gospodarki, gdy stopa bezrobocia notuje rekordowo niskie wartości, a na rynku pojawia się mnóstwo nowych miejsc pracy. Amerykańscy pracownicy nie mają problemów z zatrudnieniem, co widać nie tylko po zmianie liczby miejsc pracy, ale także po rosnącej ich sile negocjacyjnej, zmuszającej pracodawców do podnoszenia płac. Ten wzrost jest solą w oku członków Fed.

Raczej nie można mówić o stagnacji, gdy konsumpcyjny składnik PKB (stanowiący ok. 70 proc. jego wartości) rośnie w tempie 3,8 proc., czyli zbliżonym do średniej z ostatniej dekady wynoszącej 3,7 proc. Widać zatem, że nie tu trzeba szukać problemu słabości danych, bo ten niewątpliwie istnieje. W konsumpcji można szukać za to zagrożenia na przyszłość. Jest to bowiem jedyny silnie pozytywny czynnik wzrostu, który jest poważnie zagrożony ze strony negatywnego wpływu problemów na rynku nieruchomości oraz prawdopodobnie nieco słabnącego rynku pracy.

Strach przed wyższą inflacją

Gdyby ceny były pod kontrolą, to pewnie znalazłoby się miejsce na cięcie stóp i zastrzyk gotówki, ale niestety piątkowy raport sygnalizuje, że ceny rosną w tempie, które graniczy z akceptowanym przez Fed. Zarówno wskaźnik wydatków konsumpcyjnych, jak i deflator PKB (najwyższy od 1991 roku) okazały się nieco wyższe od prognoz, będąc także wyższymi od wartości osiągniętych w IV kwartale ubiegłego roku. Jak bumerang wraca zatem strach przed wyższą inflacją. Znika tym samym temat możliwości obniżenia stóp procentowych w USA. Nie ma co liczyć na taki ruch w najbliższych miesiącach. Ba, nie jest wykluczone, że dojdzie do kolejnej podwyżki, choć nie w najbliższym czasie.

Niska dynamika PKB wynika z dwóch głównych przyczyn. Po pierwsze, wysoki popyt konsumpcyjny wzmaga import, co negatywnie wpływa na układ wymiany towarowej z zagranicą, a więc i na sam PKB. Dość powiedzieć, że dziura w handlu zagranicznym zabrała w I kw. br. pół punktu procentowego wzrostu. Drugi problem to rynek nieruchomości. Wydatki na inwestycje w nieruchomości spadają szósty kwartał z kolei. Tym razem był to spadek o 17 proc. (stopa roczna), a poprzedzał go w IV kw. ub. r. spadek o prawie o 20 proc. Malejące wydatki na nieruchomości obniżyły wzrost gospodarczy o 1 pkt procentowy.

Nieruchomości

w odwrocie

Przez wiele lat rynek nieruchomości był tym, co podtrzymywało wzrost gospodarczy. Na nieruchomościach "nie można było stracić". Przeciętnie przez ostatnie cztery dekady każdy rok kończył się wzrostem cen. W tym roku ma być inaczej. Prognozuje się, że będzie on pierwszym, w którym zostanie zanotowany spadek cen nieruchomości. Słabość rynku nieruchomości może mieć kolosalne znaczenie dla całej gospodarki.W tej chwili problemy związane ze spadkiem popytu na nieruchomości dotyczą głównie samego rynku nieruchomości i na razie nie rozlewają się na pozostałe gałęzie gospodarki. Na razie. Trzeba bowiem wiedzieć (a właściwie przypomnieć, bo była o tym już tu mowa), że przedłużająca się zapaść na rynku nieruchomości może dotknąć innych działów gospodarki i poprzez drugą falę uderzyć w jej czuły punkt, jakim w tej chwili jest popyt konsumpcyjny.

Wielu analityków oczekuje, że takie skutki się pojawią. Kevin Logan z Dresdner Kleinwort w Nowym Jorku oczekuje, że negatywny wpływ na wielkość konsumpcji pojawi się już w tym roku i będzie skutkować obniżeniem wzrostu konsumpcji w 2007 roku o 0,7 pkt proc. Już można spotkać opinie, że druga połowa bieżącego roku oraz początek roku przyszłego to już będzie okres widocznego spowolnienia konsumpcji wynikającego z ujawnienia się negatywnych skutków związanych z rynkiem nieruchomości. Oczekuje się, że w kolejnych kwartałach wzrost konsumpcji spadnie do 2,5 proc. Jaki będzie wtedy wzrost PKB?

Warto wiedzieć, że pewne procesy związane z kurczeniem się popytu konsumpcyjnego, a mające źródło w sytuacji na rynku nieruchomości już mają miejsce. Według danych byłego szefa Fed Alana Greenspana, w latach 1991-2000 średnio 0,6 proc. wielkości konsumpcji była finansowana pożyczkami zaciągniętymi pod zastaw nieruchomości. W 2005 roku było to już 2,1 proc. W ostatnim kwartale 2006 roku dzięki takim pożyczkom wydano 386 mld dolarów. Rok wcześniej było to przeszło 800 mld dolarów.

Zmniejszenie kwot zaciąganych pożyczek w celu finansowania wydatków konsumpcyjnych to tylko jedna z kilku dróg osłabienia gospodarki przez słabnący rynek nieruchomości. Najpierw odczuwają to firmy blisko związane z tym rynkiem: budowlane, produkujące wyposażenie, pośrednicy, firmy finansujące.

Efektem jest spadek sprzedaży detalicznej związanej z nieruchomościami, co ma już miejsce od ponad roku. Drugi etap to przełożenie się mniejszego popytu na sytuację na rynku pracy. Tu już od dawna widać kurczenie się branży i spadek zatrudnienia, co oczywiście osłabia potencjał konsumpcyjny gospodarki.

Problemy z kredytami

Redukcje kosztów zatrudnienia to nie tylko redukcje etatów, ale także cięcia płac pracownikom, którym udaje się utrzymać pracę. Prostą tego konsekwencją jest brak możliwości zaciągania nowych kredytów. Dotychczas wzrost cen nieruchomości umożliwiał zaciąganie nowych kredytów o większej wartości, których zabezpieczeniem była ta sama nieruchomość, ale wyżej wyceniana. Teraz nie tylko nie ma możliwości takiej operacji, ale wręcz przeciwnie, trzeba zmierzyć się z problemem spadającej ceny zabezpieczenia i żądań banku, by wyrównać różnicę w wycenie, szybciej spłacając część kapitału. Kto sobie z tym nie może poradzić, podlega procedurze egzekucji, w wyniku której bank przejmuje nieruchomość. Ta powiększa wielkość podaży na rynku i przyspiesza spadek cen.

W tej chwili jest pod tym względem spokojnie, gdyż takich przejęć znacząco więcej nie ma. Emitenci kart kredytowych oferują swoje kredyty, które mają pomóc w spłacie kredytu hipotecznego. Niestety, wydaje się, że w wielu wypadkach to tylko przedłuża agonię i jedynie odroczy nieuniknione. Tym nieuniknionym w wielu wypadkach są poważne kłopoty finansowe wynikające z zakupów zbyt drogiego domu przy zbyt małych dochodach. Wtedy nikt już nie myśli o konsumpcji, co zapewne będzie widać w przyszłych kwartałach, gdy problemy będą się nasilać.

Spadek

przyjdzie

Stosunkowo spokojna

reakcja rynków na słabe

wiadomości dotyczące sytuacji gospodarczej w USA

ma pewne uzasadnienie, którego się zapewne wszyscy trzymają. Dane dotyczą

przeszłości, a poza tym niewiele odbiegały od prognoz. W USA trwa sezon wyników i na razie gracze są na nich skupieni. Po prostu nastroje nie pozwalają na refleksję.

Nie ma co się na to obrażać. Na razie sytuacja sprzyja

bykom, ale i tu dojdzie zapewne dczeka na dane o wydajności pracy, szukając w nich

ratunku. Niestety, raczej go tam nie znajdzie. Nie znajdzie go zapewne także w raporcie o stanie rynku pracy.

Ostatnie rekordy średniej przemysłowej wydają się

bite na wyrost. Możliwe

problemy ze wzrostem gospodarczym z powodu spadku tempa wzrostu konsumpcji i utrzymujące się napięcia

inflacyjne to koktajl zabójczy dla rynku akcji. Prędzej

czy później trzeba się

będzie o tym przekonać. Zapewne długo nie będziemy na to czekać.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy