Maj ubiegłego roku wielu inwestorom nie może się dobrze kojarzyć. A właściwie druga połowa maja, bo wtedy właśnie rozpoczęła się silna fala spadkowa, która w ciągu czterech tygodni sprowadziła WIG20 prawie o jedną czwartą w dół. Indeks największych i teoretycznie najbardziej stabilnych spółek znalazł się w jej wyniku najniżej od ponad pół roku.
Oczywiście to, że przed rokiem maj przyniósł masową ucieczkę inwestorów, nie oznacza jeszcze, że to samo musi się wydarzyć w maju tego roku. W końcu w poprzednich latach miesiąc ten nie należał do notorycznie nieudanych wbrew znanej z rynku amerykańskiego maksymie "sprzedaj w maju i uciekaj" ("sell in May and go away"). Przykładowo: w 2005 r. maj przyniósł odbicie notowań. To także w tym miesiącu w 2003 r. na dobre rozpoczęła się trwająca do dziś hossa.
Podobieństw nie brakuje
Pytanie o to, czy będziemy świadkami powtórki przeceny sprzed roku wynika z tego, że podobnie jak wówczas na rynku utrzymują się od dłuższego czasu euforyczne nastroje. Do połowy maja ub. r. powszechna była wiara, że WIG20 z łatwością będzie pokonywał kolejne setki punktów. W oszałamiającym tempie rosły też kursy małych i średnich spółek. W pewnym momencie znienacka przyszło jednak otrzeźwienie - ruszyła lawina wyprzedaży. Na rynkach wschodzących taniało wszystko, co można sobie tylko wyobrazić - począwszy od akcji, poprzez obligacje, aż do walut. Krach nie ominął surowców ani akcji na względnie bezpiecznych rynkach rozwiniętych.
Podobieństw między obecną sytuacją i tą sprzed roku jest mnóstwo. Od połowy marca WIG20 zyskał ponad 12 proc. Przed rokiem od połowy marca do końca kwietnia indeks wzrósł o 17 proc. To jedne z najszybszych fal wzrostowych w czasie całej czteroletniej hossy. Lokomotywami zwyżki WIG20 są praktycznie te same spółki co przed rokiem. Jedno z czołowych miejsc zajmuje KGHM.