Ostatnie niewielkie osłabienie nie zmienia faktu, że na światowych rynkach akcji wciąż utrzymują się świetne nastroje. W USA indeksy pną się w górę w dużej mierze dzięki temu, że obserwowane od dawna negatywne tendencje w gospodarce nie przeszkadzają spółkom w zwiększaniu zysków (i to nierzadko w tempie szybszym niż się spodziewano). Spora w tym zasługa eksportu, który korzysta na słabnącym dolarze, ale również na koniunkturze w światowej gospodarce. Zresztą nawet sytuacja ekonomiczna w samych USA nie rozwija się w tak negatywnym kierunku, jak można się było spodziewać. Podczas gdy jeszcze dwa miesiące temu można było usłyszeć głosy o nadchodzącej recesji, to dzisiaj zaczynają przeważać opinie o tym, że gospodarka ma przed sobą raczej odbicie niż głębszy regres.
Problem polega na tym, że na niektórych światowych rynkach nastroje są nawet zbyt dobre w stosunku do fundamentów. Podczas gdy zwyżki notowań w USA można uzasadnić wzrostem zysków spółek, to tego samego z pewnością nie można powiedzieć o niektórych rynkach wschodzących. Największe obawy budzi sytuacja w Chinach. Hossa w Państwie Środka to bez wątpienia rosnąca bańka spekulacyjna. Roczna zmiana indeksu giełdy w Szanghaju jest bliska bezprecedensowej wartości 150 proc. Jeśli spojrzeć na wykres tego wskaźnika w dłuższej perspektywie, to obecnie niemal pionowo idzie on w górę. W przypadku wielu chińskich spółek przestały liczyć się fundamenty, a wskaźniki C/Z przekraczają 50, a nawet więcej. Sytuacja ta pokazuje też, że giełdy w Państwie Środka zupełnie nie odczuły zacieśniania polityki pieniężnej.
Wśród analityków modne staje się określenie chińskiej bańki jako "irrational exuberance" (dosł. "irracjonalna wybujałość"). Termin ten po raz pierwszy padł z ust byłego szefa amerykańskiego banku centralnego Alana Greenspana ponad 10 lat temu. Jeśli chiński optymizm nagle pryśnie, to przed krachem nie ochroni się żaden rynek wschodzący.