Rano jadę do pracy. Droga prowadzi przez wieś. Mój samochód zbliża się do dziecka, które biegnie do szkoły. Kurtka w ręku, tornister narzucony na ramię. Spieszy się. Zaraz będzie przechodziło na drugą stronę, gdzie znajduje się budynek szkoły. Hamuję. Malec prawie wpada pod mój samochód. W ostatniej chwili unikam jednak wypadku .
Jadę dalej. Widzę, że koledzy ze szkoły bawią się na podwórku. Z drugiej strony budynku spokojnie podąża mama z dzieckiem. Nie spieszy się. W przeciwieństwie do dziecka, które mogło ulec wypadkowi. To chyba dowody na to, że dziecko spieszyło się niepotrzebnie. Bało się, że może się spóźnić. Ale przez to mogło mu się przytrafić jeszcze większe nieszczęście.
Zaczynam dzień w biurze od spotkania z menedżerem, który znalazł się nagle w sytuacji zagrożenia. W związku z restrukturyzacją firmy może stracić pracę, czego w ogóle się nie spodziewał. Przecież ma świetne wyniki. Nie przewidywał, że układy polityczne w korporacji bardziej się liczą.
To moja druga sesja programu coachingowego z tym mężczyzną. Na pierwszym spotkaniu zdążyłem jedynie lepiej zapoznać się z przebiegiem jego karierę i osiągnięciami na obecnym stanowisku. Próbowałem go także przekonać, że strach przed utratą pracy jest nieuzasadniony. Nawet jeśli układ w firmie zmienił się radykalnie na jego niekorzyść, ma przecież kilka asów w rękawie, aby zabezpieczyć swoją pozycję. Mimo mojej życzliwości i trafności moich argumentów widziałem, że strach go paraliżuje, że w środku strasznie się denerwuje i w związku z tym może się zachować nieprzewidywalnie.
Druga sesja ze mną zaczęła się w następujący sposób: