Banki okazały się prawdziwymi gwiazdami sezonu publikacji wyników za pierwsze trzy miesiące tego roku. Jeden po drugim chwaliły się zyskami lepszymi od (przyznajmy, że dość ostrożnych) oczekiwań analityków. Najlepszy - PKO BP - zarobił niemal o 100 mln zł więcej, niż spodziewali się specjaliści z biur maklerskich. Skąd wysokie zyski?
Widać wyraźnie, że instytucje finansowe jak mało które firmy są beneficjentami znakomitej koniunktury w gospodarce. Korzystają z dobrych wyników przedsiębiorstw z "realnej" gospodarki - zarabiają na składanych przez nie lokatach i na zaciąganych coraz chętniej kredytach. Jak się zdaje, niewyczerpanym źródłem dochodów są klienci detaliczni - ścigający się po kredyty na mieszkania, potem zadłużający się, by te mieszkania wyposażyć, a także chętnie wkładający do swoich portfeli wydawane przez banki karty kredytowe. Oprócz udzielania kredytów i przyjmowania depozytów, banki zarabiają też na rozliczeniach - przyśpieszająca gospodarka to coraz większa liczba transakcji (czy bezgotówkowe, czy gotówkowe - i tak bankowcy będą w stanie coś z nich ugryźć).
Najwyraźniej wystarczy tylko nie przeszkadzać i biznes bankowy kręci się znakomicie. Tu znów dobrym przykładem jest PKO BP, który rekordowe wyniki wypracowuje już od ponad pół roku, funkcjonując bez szefa zarządu. Można by wręcz pomyśleć, że prezes jeszcze długo nie będzie tam potrzebny, bo boom w gospodarce (i dobre wyniki banków) mogą potrwać jeszcze dłuższy czas. Jak mówi się ostatnio coraz częściej - może nawet do Euro 2012.