Ubiegły tydzień minął w oczekiwaniu na spadki za oceanem. Niechęć do zakupów, niskie obroty przy wzrostach, natychmiastowa i przesadzona reakcja na niewielkie korekty w dół na rynkach europejskich, ściągała WIG20 coraz niżej, aczkolwiek zbyt wolno. Niedźwiedzie oczekiwały na przyspieszenie i wykończenie spadków, a wtedy zamieniłyby się w kupujących. Tymczasem giełdy w USA nie dość, że nie chciały spadać, to nawet rosły, niemal co dzień ustanawiając rekordy. Dopiero końcówka piątkowej sesji pod wpływem bardzo dobrego otwarcia w Nowym Jorku zaowocowała białą świecą.

O tym, że parcie na pogłębianie się spadku było duże, świadczą wypowiedzi większości komentatorów z ostatnich dwóch tygodni. Często przywoływane są analogie do maja ubiegłego roku. Kupujący powstrzymują się z zakupami, oczekując teraz głębszej, 20-30--proc. korekty. Tak to już jest z prognozami - zamiast potężnej oczyszczającej ulewy mieliśmy deszczyk, po którym nadal nie wiadomo, czy zaświeci słońce. Ale nie przesądzajmy.

Ulewa na giełdzie przychodzi w najmniej spodziewanym momencie, bo taki już jej charakter. Większość inwestorów musi być mocno zaskoczona, aby pozbywać się akcji lekką ręką na minus 15 procent. W przeciwnym razie przy słabym rynku będziemy świadkami powolnego osuwania się, czego próbkę mieliśmy w ubiegłym tygodniu.

Wzrost indeksu odbył się głównie za sprawą KGHM. Miedziowy kombinat odreagowywał w ślad za odrabiającymi straty kontraktami na metal. Czwartkowy ostry spadek cen miedzi zakończył się (na razie) na 38 proc. zniesieniu Fibonacciego całej 3-miesięcznej fali wzrostowej. Można zatem oczekiwać odbicia w kierunku domknięcia luki z czwartku. Dzięki cenom ropy mocny był też Orlen i PGNiG.

Podsumowując: WIG20 znalazł sobie dołek w okolicy 3470 pkt i rozpoczął odbicie, które jest na razie kontynuowane. Musi sobie teraz znaleźć szczyt. Najbliższym kandydatem jest poziom 3585 pkt, będący jednocześnie połową fali spadkowej i zamknięciem sprzed tygodnia.