Zajmowanie się gospodarkami wschodzącymi z pewnością należy do ciekawych zajęć. W Polsce, podobnie jak w innych krajach należących do tej grupy, wszelkie ekonomiczne powiązania między gospodarstwami domowymi, firmami oraz sektorem publicznym podlegają ciągłym zmianom, dzięki czemu ekonomiści muszą liczyć się z niespodziewanymi i często dynamicznymi zmianami w trendach gospodarczych. Niestety, to, co czyni gospodarki wschodzące ciekawymi, jest jednak również utrapieniem dla osób przygotowujących prognozy. Po pierwsze, ryzyko popełnienia błędu prognozy jest w tym przypadku znacznie większe niż w gospodarkach ustabilizowanych. Po drugie, nigdy nie wiadomo, czy zaskakujące dane makroekonomiczne stanowią sygnał, który powinien skłonić do zmiany dotychczasowych oczekiwań, czy też są wyłącznie nieistotnym szumem informacyjnym.
Ostatnie miesiące stanowią dobry przykład tego problemu. Seria danych opublikowanych w minionych kilkunastu tygodniach wyraźnie wskazuje na szybsze i silniejsze ożywienie popytu krajowego niż wcześniej prognozowano. Jeszcze na początku roku średnia z prognoz PKB największych instytucji finansowych kształtowała się w granicach 5 proc., podczas gdy obecnie wynosi ona około 6 proc. Do tego wszystkiego doszły bardzo dobre dane z rynku pracy, wskazujące na szybszy od przewidywanego wzrost wynagrodzeń. W tej sytuacji można być zaskoczonym, że pomimo oznak znacznie szybszego wzrostu gospodarczego, skala oczekiwań na podwyżki stóp procentowych uległa tylko kosmetycznym zmianom. Jeszcze na początku bieżącego roku notowania FRA wskazywały, że do końca przyszłego roku stopy procentowe mogą wzrosnąć do około 4,5 proc., a więc o 50 punktów bazowych w stosunku do ówczesnego poziomu. Obecnie te same notowania kształtują się na tylko nieznacznie wyższych poziomach i wskazują na wzrost stóp procentowych do 4,75 proc.
Tak niewielka zmiana oczekiwań na zacieśnienie polityki monetarnej może być uzasadniona na kilka sposobów. Po pierwsze, uczestnicy rynku mogli uznać, że jedna dodatkowa podwyżka stóp procentowych o 0,25 pkt proc. powinna wystarczyć, by utrzymać inflację w ryzach. Po drugie, znaczenie zaskakująco silnych danych o PKB może być niwelowane przez inne dane, sugerujące, że bardziej agresywne podwyżki wcale nie są konieczne. Po trzecie, część uczestników rynku mogła po prostu uznać zaskakująco dobre dane makroekonomiczne za szum informacyjny.
Pierwsze uzasadnienie ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością. Polska gospodarka jest stosunkowo niewrażliwa na zmiany stóp procentowych i dlatego zmiana kosztu kredytu o dodatkowe ćwierć punktu procentowego ma niewielkie szanse, by cokolwiek zmienić. Zadłużenie firm oraz gospodarstw domowych utrzymuje się na wciąż niskim poziomie w relacji do PKB i dlatego, aby wywrzeć zauważalny wpływ na dynamikę wzrostu gospodarczego, należałoby zdecydować się na odważniejsze zacieśnienie polityki pieniężnej.
Również drugi argument wydaje się chybiony. Za podwyżkami stóp procentowych przemawiają nie tylko dane o płacach i wzroście gospodarczym, lecz również wiele innych informacji. Otóż, w ostatnich tygodniach pojawiły się kolejne zapowiedzi masowych strajków, inflacja okazała się nieznacznie wyższa od wcześniejszych prognoz, a dodatkowo wystąpienie przejściowych mrozów zwiększyło prawdopodobieństwo wzrostu cen owoców i warzyw w 2007 roku.