Przebieg wczorajszej sesji można uznać za umiarkowanie optymistyczny. Po niskim otwarciu WIG20 stopniowo odrabiał straty, by ostatecznie wyjść nawet na plus. Niskie otwarcie było głównie wynikiem słabej środowej sesji w USA, gdzie indeksy po otarciu się o rekordowe poziomy zanotowały szybką zniżkę. To potwierdzenie narastającej pokusy do realizacji zysków po długiej serii zwyżek. Wydarzenia w USA miały również wpływ na końcówkę sesji. Tym jednak razem pomogły bykom w wyciągnięciu WIG20 na plus. Wszystko dzięki zaskakująco dobrym danym o zakupach nowych domów za oceanem w kwietniu. Tak pokaźnego miesięcznego wzrostu nie zanotowano jeszcze od czasu załamania koniunktury na rynku nieruchomości na przełomie lat 2004 i 2005.

Co wczorajsza sesja zmienia w obrazie rynku? Właściwie niewiele. W przypadku WIG20 trwają dość bezowocne zmagania popytu i podaży. Co prawda, wczoraj na wykresie indeksu powstała dość optymistyczna formacja (długa biała świeca zakrywająca część poprzedniej czarnej świecy), ale jeszcze dzień wcześniej można było zauważyć równie negatywną formację przypominającą tzw. gwiazdę wieczorną. To dowodzi, że obecne ruchy cen są wyjątkowo niejednoznaczne. Mamy do czynienia z krótkoterminowym trendem bocznym. To skutek ścierających się przeciwstawnych czynników. Z jednej strony WIG20 nie spada, ponieważ sytuacja na rynkach zagranicznych (w tym wschodzących) jest cały czas dobra. Z drugiej - we wzrostach przeszkadza słabnący złoty, który tradycyjnie jest silnie związany z koniunkturą na rynku dużych spółek (może to świadczyć o odpływie kapitału). Będąca owocem tych sprzeczności słabość WIG20 grozi tym, że jeśli "siądzie" koniunktura na rynkach zagranicznych, to już nic nie uratuje indeksu blue chips przed solidnym spadkiem.

Tradycyjnie już zupełnie inaczej wygląda sytuacja na szerokim rynku. Indeks mWIG40 ustanowił wczoraj w przekonujący sposób nowy rekord. Tutaj korekta była dość iluzoryczna. Co prawda, dwie poprzednie sesje przyniosły czarne świece, ale i tak zamknięcia były na coraz wyższym poziomie.