Od 1982 roku, kiedy amerykański rynek akcji wybił się z wieloletniej konsolidacji, wartość indeksu S&P500 wzrosła dwunastokrotnie. Setki milionów ludzi na całym świecie uzależniło swoją finansową przyszłość od kursów akcji. Licząc na coroczne zyski na poziomie wysokiej średniej z okresu hossy, widzą w inwestowaniu remedium na kulejące państwowe systemy emerytalne. Każda korekta notowań budzi obawę przed negatywnym wpływem na nastroje konsumentów, spadek popytu i ogólnej koniunktury gospodarczej. Nie jest to obawa przesadna, gdy wartość popytu konsumenckiego sięga 70 proc. amerykańskiego PKB, stanowiącego około 1/3 globalnego PKB.
Ryzyko, czyli pojźcie z lamusa
Pod koniec lat 90. rynek amerykański zaczął wykazywać objawy przewartościowania. W roku 1982 kapitalizacja giełd amerykańskich wynosiła ok. 40 proc. produktu krajowego brutto. Po niespełna 20 latach sięgnęła astronomicznej wartości 180 proc. tegoż PKB i jednocześnie 60 proc. światowego PKB. Był to klarowny symptom oderwania się kursów akcji od makroekonomicznych fundamentów, gdyż według ustalonej statystycznie relacji, kapitalizacja amerykańskiego rynku długoterminowo podąża za przyrostami nominalnego PKB.
Podniosły się wówczas głosy, że bank centralny USA powinien schłodzić koniunkturę. Przewodniczący Fedu Alan Greenspan odparł, że nie jest zadaniem banku wpływanie na wycenę akcji. Gdy jednak w roku 2000 doszło do załamania rynków, Fed nie zachował równie olimpijskiego spokoju. W ciągu kilkunastu miesięcy Alan Greenspan wraz z kolegami zalał tanim pieniądzem amerykański system finansowy, zapobiegając pogłębieniu bessy i wystąpieniu recesji.
Przekonanie, że bank centralny dysponuje monetarnymi środkami zapobiegania skutkom rynkowych załamań stwarza warunki dla lekkomyślności inwestycyjnej, przyczyniając się do powstawania spekulacyjnych baniek. Widać na tym przykładzie ryzyko, jakie niesie mnożenie zadań banku centralnego. Jak skutecznie ma on godzić funkcję restrykcyjną z prowzrostową? Jak ma przykręcać kurek z pieniądzem, skoro jego wysoka podaż sprzyja koniunkturze giełdowej i tym samym napędza zwrotnie optymizm i popyt konsumentów? Słowo "recesja", oznaczające niegdyś naturalne obniżenie koniunktury w cyklu gospodarczym, dzisiaj nabrało zdecydowanie negatywnej konotacji jako określenie fenomenu społecznie niepożądanego. Czy jednak działania odsuwające recesję w nieokreśloną przyszłość nie generują napięć, których rozładowanie może okazać się katastrofalne dla długookresowej stabilności gospodarki?