Piątkowa sesja na warszawskiej giełdzie rozpoczęła się od spadku WIG20. Przesądziła o tym wyprzedaż akcji na Wall Street dzień wcześniej oraz spadki w Azji. Jednak pomimo tego, że przez cały dzień europejskie indeksy najpierw odrabiały poranne straty, a później już powoli rosły (co również podnosiło notowania kontraktów terminowych na główne amerykańskie indeksy), to polski rynek nie powielił tego zachowania. Ostatecznie indeks dużych spółek zakończył dzień na poziomie 3554,52 pkt, tracąc 0,7 proc.
Opisywanej słabości giełdy raczej nie należy wiązać z opublikowanymi w piątek, kwietniowymi danymi o sprzedaży detalicznej. Dane były zauważalnie gorsze od prognoz (15,1 proc., wobec oczekiwanych 19 proc.), co po poniedziałkowych danych o produkcji (12,4 proc., wobec oczekiwanych 15,9 proc.), jest drugim takim przypadkiem, jednak to wciąż bardzo dobre dane. Dlatego wydaje się, że brak pełnego odrobienia strat było po prostu efektem wyczekiwania rynku na nowe impulsy. A tych w przyszłym tygodniu nie zabraknie.
Sytuacja techniczna na wykresie WIG20 od 10 miesięcy pozostaje bez zmian. Pomimo licznych ostrzeżeń ze strony wstępnych sygnałów sprzedaży na wskaźnikach czy też negatywnych dywergencji, dalej przewagę posiada popyt. WIG20 od lipca ub.r. porusza się wewnątrz kanału wzrostowego, którego górne ograniczenie znajduje się na poziomie 3800 pkt, a dolne na 3350 pkt. Silnym sygnałem sprzedaży będzie jednak nie wybicie poniżej 3350 pkt, ale przełamanie marcowej luki hossy (3402,15-3441,93 pkt) i znajdującej się na 3410 pkt 11-miesiźcznej linii hossy.
O tym, czy faktycznie WIG20 będzie spadał, zdecyduje koniunktura na światowych parkietach. Jeżeli klimat inwestycyjny, budowany teraz głównie na doniesieniach o fuzjach i przejęciach, będzie pozostawał dobry, większe spadki są wątpliwe i należy zakładać stabilizację lub niewielkie wzrosty. Silnej wyprzedaży akcji należy natomiast oczekiwać, wraz z sygnałami rozpoczęcia większej korekty na świecie. Zwłaszcza na Wall Street.