W tym tygodniu było już wszystko, co tylko można sobie wyobrazić na rynkach finansowych. Bankructwo, panika, symboliczny test dołków na niektórych giełdach i szybkie odbicie. Widać, że rynki spadają już z większą trudnością, a to zwiastować może dłuższą poprawę koniunktury.
Tych dramatycznych wiadomości powinno być coraz mniej, a gorsze dane makro zaczynają przechodzić bez echa. Tymczasem informacje o mniejszych niż oczekiwano stratach stają się dla inwestorów w USA powodem do świetnego samopoczucia.
W strefie euro EBC pilnuje, żeby inflacja była pod kontrolą, co jest pewnie dobre dla gospodarki w dłuższym okresie. Z kolei Fed obniża stopy, żeby konsumentom było lżej, na razie nie przejmując się inflacją. Dolar przez to mocno się osłabił i w dłuższym terminie wygrać na tym może amerykański eksport. Z drugiej strony przez Europę przechodzi fala nacisków na wzrost płac (szczególnie widoczna w Polsce) i rośnie presja inflacyjna.
Nie wolno zapominać o problemach energetycznych, które w dłuższym horyzoncie rzutują na wzrost cen energochłonnych metali (np. stal) i również na inflację. Szacuje się, że aby światowy popyt na energię zrównał się z podażą, potrzeba wydać 22 biliony dolarów przez najbliższe 10 lat.
Duże spowolnienie gospodarcze widoczne jest już w Azji (np. w Japonii), a problemy chińskie (inflacja sięgająca 8,7 proc., kurcząca się nadwyżka eksportowa) mogą w przyszłości odcisnąć się mocno na światowej gospodarce.